BRAK SPRAWIEDLIWOŚCI, to nic innego, jak po prostu niesprawiedliwość. Można mówić o niesprawiedliwości w odniesieniu do pojedynczego człowieka i w odniesieniu do jakiejś społeczności. ten drugi wymiar braku sprawiedliwości będzie przedmiotem tej refleksji.
Zaznaczyłem ostatnio, że sprawiedliwość rozdzielcza normuje stosunki między społecznością i jednostką oraz między jednostką a społecznością. Wszystko jednak zależy od sprawiedliwego prawa. Jeżeli dana społeczność posiada sprawiedliwe prawo, to ono samo kształtuje prawe sumienie człowieka. To sprawiedliwe prawo zmierza bowiem do tego, aby w skali społecznej pomóc odróżnić to, co jest dobre, od tego, co jest złe.
Dla nas jedynie czysto sprawiedliwym prawem jest prawo Boskie, czyli Dekalog, i przykazanie miłości Boga i człowieka. Wszelkie ludzkie prawa są o tyle sprawiedliwe, o ile zawierają w sobie to Boskie prawo. Powiedzmy dalej, one wtedy tylko mnie obowiązują. Jeśli więc ludzkie prawo odstępuje od sprawiedliwości prawa Bożego, staję przed dylematem. W sumieniu bowiem muszę być wierny Bożemu prawu. Popadam wówczas w konflikt z prawem czysto ludzkim, które nie jest sprawiedliwe. Bywają zatem sytuacje, w których trzeba postępować wbrew prawodawstwu państwowemu, bo tak każe czynić sumienie, nawet jeśli za to jest przewidziana kara. Bywają sytuacje, w których trzeba walczyć z prawem państwowym, ponieważ jest ono ustawione niesprawiedliwie.
Tak jest między innymi obecnie w walce o aborcję. Ona nie tylko dotyczy dziecka. Dzieci w łonie matki zabijano zawsze, zabija się je obecnie i będzie się zabijać. Tylko przez całe wieki wszyscy wiedzieli, że to jest zło. W obecnej kampanii ma się na celu prawo i sumienie. Jest walka o to, by prawo mówiło, że zabijanie jest złem. Co konkretny człowiek, matka bądź lekarz, uczyni, jest to już jego sprawa. Ale on musi wiedzieć, że czyni zło i musi za nie odpowiadać. To jest walka o sprawiedliwe prawo i o dobrze ustawione sumienie. Niesprawiedliwe prawo niszczy sumienie.
Drugi ważny i aktualny problem. Podstawą wszelkiego ustawodawstwa w państwie jest konstytucja. Przypominam niezwykłą mądrość ludzi zatroskanych o nasz naród, ludzi, którzy dwieście lat temu przygotowali w podziemiu tekst Konstytucji 3 maja. To był pierwszy podstawowy krok postawiony dla ratowania narodu. Ówcześni Polacy wiedzieli, że dobrze ustawiona konstytucja będzie punktem odniesienia dla wszelkich innych ustaw, jakie się pojawią. Zwracam uwagę na fakt, że u nas robi się wszystko, aby nowa konstytucja nie została ustanowiona. Odsuwa się ten termin z miesiąca na miesiąc, z roku na rok; rządzący chcą, abyśmy żyli w świecie bezprawia. Wszystkie bowiem ustawy nie mają większego znaczenia, jeśli nie prezentują odniesienia do podstawowego prawa państwowego.
Ktoś mi w tej chwili powie, że mówię o polityce. Bardzo proszę pamiętać o tym, że ja mówię o sumieniu i o Boskim prawie; mówię o sprawiedliwości. Z polecenia Bożego ja jako kapłan jestem odpowiedzialny za sumienie. Ta odpowiedzialność należy tylko do Kościoła, i do nikogo innego. To ja mogę postawić pytanie, dlaczego polityka zajmuje się sumieniem. Dlaczego politykom tak zależy na tym, ażeby zniszczyć sumienie? Jest ono głosem Boga, jest Bożym prawem, osadzonym w moim sercu. Ja jako kapłan jestem odpowiedzialny za sumienie wiernych nawet za cenę życia.
I to jest teren mojej odpowiedzialności, a nie odpowiedzialności polityków. Pytam się zatem, w imię czego polityk wtrąca się do spraw sumienia? Ja walczę o sumienie i o sprawiedliwość. I niech mi nikt nie udowadnia, że uprawiam politykę.
Pytam zatem głośno, dlaczego polityk się wtrąca do tego, co do niego nie należy. Ja wiem dlaczego. I to również głośno wypowiadam. Dlatego by mógł manipulować tymi ludźmi, którzy mają zniszczone sumienia. I tu właśnie dochodzi do konfliktu. To nie ja wchodzę na teren polityki, tylko politycy i dziennikarze wchodzą na teren sumienia – a więc na teren, za który ja jestem jako kapłan odpowiedzialny przed Bogiem. Politycy chętnie zabierają się w dyskusjach za obszar, który dotyczy Kościoła, ale kiedy jest odwrotnie, a Kościół upomina się o sprawiedliwość i sprawy sumienia dotykając spraw politycznych, natychmiast pojawia się wielki skowyt.
Czas komunizmu pozostawił tu swoje piętno i zepchnął pewne tematy do sfery tabu, jakby kneblując usta kapłanom. Wielu przychodzi do kościoła z niezwykłym wyczuleniem, aby nie dotykać spraw wchodzących na teren polityki, nawet jeśli są to elementarne tematy dotyczące sumienia. Zaraz podnoszą alarm! Świadczy to tylko o błędnym sumieniu takiego człowieka, który ma klapki na oczach jak koń, któremu pozwala się patrzeć tylko w określonym kierunku.
Jest to bardzo delikatny problem. Rzadko się dziś o nim mówi, rzadko się go stawia na ostrzu noża. A szkoda, zbyt wielu ludzi straciło już orientację. Odpowiedzialność za sprawiedliwość, za sumienie i za Boże prawo znajduje się w rękach kapłanów, którymi posługuje się Bóg, a nie w gestii polityków.
I jeszcze jedno ważne zagadnienie. Zniszczono sprawiedliwość naszego sumienia. Myślę teraz o odniesieniu do dobra wspólnego. Tu pojawiają się dwie niebezpieczne tendencje. Pierwszą jest obojętność. – Mnie dobro wspólne nie interesuje. Drugą jest żerowanie na wspólnym dobru, aby uszczknąć z niego jak najwięcej dla siebie.
Wielu Polaków przypomina dziś pasażerów wielkiego statku, z których każdy otrzymał jedną kajutę; ona jest jego. Dba on tylko o nią, chce, by była coraz wygodniejsza, coraz piękniejsza, coraz bogatsza. Natomiast statek jest dziurawy i razem z tą kajutą pójdzie na dno. Tego nikt nie chce zobaczyć. Jeżeli ktoś jest tak naiwny, że myśli, iż może dbać tylko o urządzenie swojej kajutki, nie troszcząc się o statek, to w pewnym momencie straci wszystko. Człowiek, żyjąc w społeczeństwie, musi się troszczyć równocześnie o swoje dobro i o dobro całego statku.
Posługuję się tu porównaniem ks. Piotra Skargi, to on tak mówi do ludzi. Cóż z tego, że ty będziesz miał dobrze, jak cały statek pójdzie na dno. Tu dostrzegamy potrzebę troski o dobro wspólne. Sądzę, że nasz obraz jest tak czytelny, że nie potrzeba go reinterpretować.
Druga niebezpieczna tendencja to żerowanie na wspólnym dobru. Przykład. Buduje się tamę i w trakcie jej budowania powstało około trzystu domów prywatnych, z których każdy potrzebował kilku ton cementu. Ponieważ na budowę tamy przyjeżdżały całe pociągi cementu, ludzie brali, ile im było potrzeba. Cóż to jest pięć ton cementu. Tama jest dla wszystkich, domek był budowany dla jednego człowieka. W pewnym jednak momencie ratowanie osłabionej tamy będzie kosztowało miliardy złotych. To jest właśnie żerowanie na wspólnym dobru. Z tego, że to jest nasze, nie wynika, że to jest moje. Oto wielki problem zniszczonego sumienia.
Oczywiście w naszym gronie nie ma ludzi, którzy by ukradli pięć ton cementu, ale może się zdarzyć, że wśród nas są tacy, którzy zabrali tu chleb, tam długopis czy papier; konserwę, mydło czy proszek do prania itd. – możliwości jest tu wiele. Jeśli to nie jest moje, nie mam do tego prawa. Tak właśnie został zniszczony mechanizm sprawiedliwości polskiego sumienia.
Jakie są drogi wyjścia? Sygnalizuję je tylko, bo mamy mało czasu. Wychowanie do szacunku dla ładu i prawa; głównie w domu rodzinnym i w szkole. Tam, gdzie jest porządek, tam jest także odpowiedzialność i wolność i tam sumienie czuje się dobrze. W domu odpowiedzialnym za ład i porządek jest ojciec. W szkole są wychowawcy. I szkoła jest pierwszym terenem, na którym dziecko spotyka się z publicznym wymiarem sprawiedliwości, na którym rozpoznaje społeczne wymiary swojego życia.
Drugi bardzo ważny kierunek: Nie wolno mi wyciągać także ręki po to, co nie jest moje. Z katechezy mojej matki pamiętam zdanie. Gdy zapytałem: – Czy można ukraść i ile? – matka powiedziała: – Można tyle, ile ci się zmieści w oku. – Mamo, w oku nic się nie zmieści, bo nawet ziarnko maku trzeba z oka wyciągać. – Słusznie, więc tyle możesz ukraść. – Jeśli coś nie jest moje, nie mam prawa po to wyciągnąć ręki. Oto katecheza, która musi objąć Polaków od dziecka po starca przez całe pokolenia.
Trzeci kierunek. Jest nim odkrycie bezinteresowności. Ona jest gwarancją sprawiedliwości społecznej. Człowiek, który bezinteresownie potrafi coś robić dla wspólnoty (poświęcić swój czas, pieniądze, zdrowie, swoje talenty), bardziej troszczy się o statek niż o swoją kajutę. Ocali zatem jedno i drugie.
Skarga wezwał nas do wielkiej modlitwy o bezinteresowność: „Aby swoich pożytków zapomniawszy, mogli służyć uczciwie”. Swoich pożytków zapomniawszy! To była przez wieki nasza narodowa cecha; byliśmy bezinteresowni, tak że inne narody mówiły: głuptasy. Jesteście głuptasami, bo potraficie włączyć się w walkę i opłacić życiem wolność innego narodu. Ale w tym była nasza wielkość. Czeka nas trudne zadanie; trzeba odkryć, że nasze szczęście indywidualne i społeczne zależy od zakosztowania smaku prawdziwej sprawiedliwości we wszystkich wymiarach naszego życia. Jeśli się to nam kiedyś uda, odkryjemy, że życie jest piękne. Jeśli się to nie uda, społeczne konsekwencje naszych błędów będą opłakane.
Może na koniec postawię jeszcze jedno gorzkie pytanie. Czy istnieje dziś w Polsce takie środowisko, które ma niezniszczone poczucie sprawiedliwości? Niestety, takiego środowiska nie ma. Wstyd powiedzieć, ale nawet pośród osób duchownych tego nie ma. Są tylko jednostki i Bogu niech będą za nie dzięki. Kierunek odnowy jest tylko jeden. Trzeba odzyskać zmysł sprawiedliwości społecznej i indywidualnej. Od tego zadania nikt nie może się wymówić. Trzeba rozpocząć od uleczenia bądź od wskrzeszenia wrażliwości i prawości swojego sumienia. Do pracy należy się zabrać dziś, już od tej chwili. Szkoda każdej sekundy.