Ekumenizm będzie tematem dzisiejszego kazania. W tych dniach bowiem przeżywamy w Kościele tydzień modlitw o jedność chrześcijan, a od prawie dwóch miesięcy rok liturgiczny, pod hasłem: Wierzę w Kościół Chrystusowy.
Jako wierni duszpasterstwa tradycyjnego kierujemy się kalendarzem liturgicznym z 1962 r., ale jesteśmy bez żadnych wątpliwości częścią Kościoła Powszechnego i tym samym uczestniczymy w Jego życiu i przeżywanych wydarzeniach Naszego Kościoła. W poszczególne okresy liturgiczne zostały wpisane dni lub tygodnie poświęcone specjalnym obchodom, pamięci itp. M. in. z tych racji chciałbym się zatrzymać przez chwilę niedzielnej nauki nad zagadnieniem Ekumenizmu i jedności w Kościele.
Jak wiemy, Kościół w Koryncie od samego początku zmagał się z różnymi próbami podziału w swoim łonie. Św. Paweł pisze o tym wyraźnie: „Doniesiono mi o was, bracia moi, że zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: „Ja jestem Pawła, a ja Apollosa, ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa” … Upominam was, bracia, w imię naszego Pana Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni i by nie było wśród was rozłamów, byście byli jednego ducha i jednej myśli”.
Jest rzeczą wiadomą, że wszystkie wspólnoty muszą się wewnętrznie organizować, dzielić zadaniami i przezwyciężać pokusy rozbicia. Podobnie jest zresztą w każdej rodzinie. Doskonalenie każdej wspólnoty jest możliwe tylko na bardzo trudnej drodze zgody wszystkich na podział funkcji i zadań, przy równoczesnym zachowaniu jedności.
Tymczasem Diabeł, zły duch rozbicia i podziału doskonale wie, że zgoda, potęguje siły zwłaszcza ludzi wierzących, a dzięki temu wspólnota staje się niezwykle silna, twórcza, rozrasta się, a Pan Bóg wzbudza w niej powołania do służby Bożej w Kościele. Dlatego zły usiłuje siać podziały, pęknięcia, i zwyciężać przez brak jedności. Ponieważ Kościół, w planach Boga, realizuje wielkie dzieło zbawienia, dlatego zły duch od początku stara się za wszelką cenę osłabić skuteczność tego działania. Tam gdzie potęguje się działanie dobra, pojawia się, prawie natychmiast, kiełkujące ziarno niezgody, zazdrości, pychy, które trzeba rozpoznać, i – o ile to jest w mocy wierzących – przezwyciężyć lub usunąć.
Tak przez wieki działał Kościół i dlatego czasem wykluczał ekskomuniką jakąś jednostkę, która, mimo upomnień, uparcie trwała w błędzie, by inni tym błędem się nie zarażali. Bywało jednak, że rozłamów nie dało się przezwyciężyć. Byli tacy, którzy za sobą pociągnęli setki czy tysiące innych. Kościół w swej historii przeżył niejedną schizmę. Jedno jednak jest w stu procentach pewne: żadne rozdarcie nie prowadzi do powstania drugiego Chrystusowego Kościoła. Bo Kościół Chrystusowy, choćby był łamany na wiele kawałków, był, jest i będzie tylko jeden. A mówiąc obrazowo, jedna jest tylko Łódź Piotrowa czyli Kościół święty.
To, że jakaś część wiernych, często z jakimś kapłanem na czele, zrywa łączność z innymi, z władzą kościelną, to jeszcze nie dowód, że tworzą drugi Kościół Chrystusowy. Ludzie tego nie potrafią uczynić, bo Kościół może zakładać tylko Bóg, a nie człowiek. Pan Bóg uczynił to raz, przez Jezusa Chrystusa i tak ustanowiony Kościół będzie trwał, aż do końca czasów.
Dlatego kościoły utworzone w odłączeniu od św. Piotra, biskupa Rzymu, w oderwaniu od hierarchii, to kościoły założone przez człowieka, a przez ten fakt są kościołami fałszywymi. Kościoła się nie naprawia poprzez odłączenie i stworzenie nowego. Tak, jak w rodzinie nie naprawi się rozłamów poprzez wyjście i trzaśnięcie drzwiami. W odniesieniu do Kościoła, w sytuacji ekstremalnej, wielkość człowieka poznaje się po tym, że trwa do końca, nawet jeśli za tym idzie jakaś forma prześladowania lub męczeństwo.
Niestety, takie wspólnoty wciąż powstają i wyrastają dziś także na gruncie polskim, często obok księży, którzy w sytuacjach spornych choć może i mieli rację, to ostatecznie nie udźwignęli brzemienia podporządkowania się wyższym przełożonym i odeszli ze stworzonymi wokół siebie wspólnotami i tylko sobie poddanymi wiernymi. Tak powstają “pseudo kościoły”. Owszem, mamy dziś wewnątrz Kościoła katolickiego wiele bardzo trudnych kwestii, ale ich rozwiązaniem nie jest i nigdy nie będzie odłączenie się. A im dłużej sytuacja odłączenia trwa, tym trudniej powrócić do jedności, i tym bardziej przybiera znamiona sekty.
Nie chodzi oczywiście, aby ktokolwiek z nas z wrogością się ustawiał do innych, jakichkolwiek wspólnot czy chrześcijańskich czy niechrześcijańskich, bo wrogość nie mieści się w normach naszej wiary, nigdy taka lub podobna postawa nikogo nie przywiedzie do jedności, ale by mieć na uwadze ten ważny temat, a w razie jakiegoś rozgoryczenia, które przecież każdemu może się zdarzyć, nie dać się zwieść pokusie odejścia. I znowu ważny obraz wartujący, aby go zachować w pamięci: z wielkiej łodzi stosunkowo łatwo jest wyskoczyć, o wiele trudniej do niej powrócić i zazwyczaj potrzebna jest pomoc innych.
Natomiast sam temat ekumenizmu w “większym formacie”, który w podejmowanych działaniach jakby zwraca się do zadawnionych już w ciągu wieków wielkich podziałów, koniecznie trzeba przedyskutować w Kościele na nowo. Dlaczego? Ponieważ – co nie jeden, tęższy od mojego, umysł podobnie stwierdził, że z ekumenizmu zrobił się dziś praktycznie jakiś super dogmat, któremu podporządkowuje się dziś wiele zadań i działań Kościoła.
Oto NOM jest ekumeniczne, ze słownika katolickiego wyrzucono słowo heretyk, wiele modlitw “utemperowano” tak, aby nikogo nie urażały więc w ich brzmieniu próżno szukać wezwań, aby innowiercy (heretycy) nawrócili się do Kościoła Katolickiego. Ponadto, wszystkie te dialogi, spektakle ze wspólnym zapalaniem świeczek, a to żydami, a to z innymi, uściski, niekończące się przepraszania nie wiem za co, rozcieranie granic i zamilczenia, to wszystko okazuje się bezpłodne, bezowocne.
Co natomiast z tego wynika? Ci, którzy tylko patrzą, a prawie nic nie czytają pożytecznego, właśnie z telewizora czy z Tweetera, czy z innych komunikatów medialnych uczą się dziś teologii. (taka teologia obrazkowa, jak w czasach analfabetyzmu). I niestety, taki „ekumenizm obrazkowy” generuje zamęt myślowy w niejednej katolickiej głowie. Skutkiem tego jest często złudne i fałszywe przekonanie, że skoro tak sprawy „wyglądają”, to chyba wszystkie kościoły, wspólnoty, czy to katolickie czy niekatolickie, są tak samo dobre.
Niejeden dziś mówi, że nie ważne, w co i jak się wierzy, bo wygląda na to, że każda wiara i religia jest dobra. Albo: „w coś trzeba wierzyć” – Tragedia, gdy tak mówi katolik! Ale co się dziwić… Wszelki prozelityzm do katolickiej wiary jest wręcz źle widziany od samego szczytu Kościoła. Czy to znaczy, że nie potrzeba się już nawracać do Świętego Kościoła Katolickiego? Bo jeśli tak, to schodzimy na jakiś błędny tor, na którym Kościół przestaje być narzędziem zbawienia, no bo skoro można się zbawić w innych wspólnotach, poza Kościołem, to po co Kościół…? Czyż nie?
Tymczasem Chrystus modli się słowami: „Ojcze, spraw aby byli jedno” – modli się z tymi, którzy byli w wieczerniku, a nie poza nim. Modli się z pierwszymi biskupami Kościoła. Zdrajca Judasz, już wyszedł z wieczernika. Była więc to modlitwa już bez niego. A Pan Jezus, choć tak dobry i miłosierny za nim nie pobiegł, bo kolejny raz potwierdza się, że wolna wola człowieka jest święta w oczach Bożych, nawet jeśli kryje się za nią dramat tragicznej decyzji. Ze względu na Judasza, na tragizm tej postaci, Pan Jezus nie zmienił swojej decyzji. Trzeba to zauważyć i rozważyć, i nie wolno czynić niczego za cenę rozmycia depozytu wiary, co dziś wydaje się, że niejednokrotnie ma miejsce.
Bardzo brakuje mi i chyba nam wszystkim, publicznej modlitwy biskupów, a modlących się o jedność między sobą, modlących się o wierność zachowywania nauki Chrystusa, nauki Kościoła. “Obraz” takiej modlitwy podziałałby na wyobraźnię nie jednego, będącego pod wpływem innych “obrazków” obściskiwania się z heretykami. Takiej modlitwy i woli współdziałania spragniony jest Kościół. Jako działający na pierwszej linii frontu, szeregowy kapłan, wiem coś o tym. Brakuje modlitwy z intencją odważnie i jasno wyrażoną: o powrót do jedności z Kościołem czy to protestantów, jakichkolwiek denominacji, czy odłączonych kościołów wschodnich. Modlitwy o “nawrócenie” dla Żydów, “nawrócenie” wyznawców Mahometa. Niestety, tak jasno formułowanych intencji dziś nie usłyszymy. To smutne, choć w świetle “dzisiejszego ekumenizmu” pewnie wielce niepolityczne…
Po ekumenicznym festiwalu rozpoczętym Dniem Judaizmu a zakończonym Dniem Islamu w Kościele, wszystko wraca do swoistej normy: „Ortodoksyjni” Żydzi dalej w swoich modlitwach przeklinają chrześcijan, protestanci pozostają w swoim sosie „sola fide, sola scriptura”. Wyznawcy Allaha myślą o nas krzyżowcach tak samo, jak tydzień wcześniej. Nikt z ich religijnych przywódców nie wpływa na to, aby mniej ciemiężyć, prześladować i zabijać chrześcijan niż miało to miejsce do tej pory. Nie słyszałem o tym.
Pozostaje nam modlić się…, a refleksja kieruje tę modlitwę za naszych pasterzy: o ich wierność, odwagę i jedność. Za chrześcijan, o powrót do jedności z Kościołem odłączonych. O nawrócenie Żydów i wyznawców religii pogańskich.
My zaś dziękujmy Bogu, za tę wielką łaskę, wielką wartość, że należymy do Kościoła. Odkrywajmy ją wciąż na nowo. Nasza katolicka rodzina złożona jest z niedoskonałych ludzi, dostrzegamy te braki, czasem więc przeżywamy te różne spięcia, nawet dramaty, ale zawsze jest to dla nas jeden dom, wspólnota, i tutaj dla każdego jest miejsce, pokarm i zadanie, aby wciąż się nawracać, wciąż bardziej żyć Bogiem i być dobrym, pociągającym przykładem dla innych. Innej drogi do zjednoczenia chrześcijan nie ma, bo nie ma innej drogi do zbawienia.
Módlmy się też o to, byśmy jeszcze lepiej współpracowali z Bogiem, by nie było rozdarć i łez w naszych małych wspólnotach. By nie było w nas zazdrości, zawiści, zarozumiałości i pychy w chęci jakiegokolwiek dominowania nad innymi i pogardzania, z jakiegokolwiek powodu. Pamiętajmy też, że jedność, zgoda i pokój, to nie tylko sprawa nasza, ale przede wszystkim wielkie pragnienie Boga, kochającego nas Ojca.