Pośród starych notatek, z rekolekcji lub skupienia, znalazłem skrypt, związany z tematem konfliktu. Uznałem, że zawiera kilka mądrych myśli, które warto sobie wziąć do serca, zwłaszcza tym, którzy uczestniczą w jakimkolwiek życiu wspólnotowym. Tym bardziej staje się to ważne, jeśli ktoś pełni rolę lidera – zelatora – lub przełożonego wspólnoty. A jako, że każdy z nas należy do najważniejszej wspólnoty, którą jest Kościół, z pożytkiem osobistym niech go przeczyta i rozważy. Może warto byłoby do tego skryptu – jakby swoistej katechezy – dodać kilka dopowiedzeń, lecz nawet w tej niewyrafinowanej, prostej formie, jest wystarczającym i pożytecznym.
Konflikt bywa postrzegany, jakby z automatu, jako coś bardzo złego, coś czego należy unikać. I wielu rzeczywiście unika go jak ognia. Woli pójść na tzw. zgniły kompromis niż na najmniejszy konflikt. Tymczasem konflikt nie musi być niczym złym, a przeciwnie – może stać się szansą na poprawę – wzrost dobra.
Napięcia między ludźmi są naturalne i mądrze rozwiązywane mogą przyczynić się do rozwoju wspólnoty – czy to modlitewnej, czy małżeńskiej, czy jakiejkolwiek innej. Owszem, źle rozwiązywane pustoszą wspólnoty, tworzą kółka wzajemnej adoracji, które poza względami towarzyskimi nie przynoszą żadnego pożytku duchowego. Nie nadaje się na lidera, przewodnika ktoś, kto za wszelka cenę konfliktów unika, ani ten, kto wciąż konflikty wzbudza. Te dwie skrajności wykluczają kandydata na lidera.
Konflikty, z ogólnego założenia wynikają raczej z tego, że nie chcemy źle, ale dobrze lub lepiej. Ale nawet to dobro, które zamierzyliśmy, jeszcze nie przesądza o niczym. Często źle dążymy do osiągnięcia dobrych celów. Konflikt, który pojawia się we wspólnocie to często konflikt walki o władzę – choć może tego tak wprost nie ujęlibyśmy. Każdy nosi w sobie pragnienie, aby to jego racja została przyjęta przez wszystkich. Chciałby innymi zarządzić. Inni powinni się podporządkować. Albo nawet wprost chcemy być pierwsi. Ale to, że chcemy – nie oznacza, że rzeczywiście tak powinno być.
(Konflikty wywołane zazdrością, zawiścią i chciwością są najtrudniejsze do rozwiązania i choć brzmi to drastycznie, czasem najlepszym rozwiązaniem ich jest usunięcie człowieka, który tymi namiętnościami je wywołuje. Brak roztropnego kierownika duchowego – kapłana, który taką zawiłość potrafi rozpoznać, a następnie wejść w osobisty kontakt z taką osobą, aby pomóc jej się zmierzyć z osobistą namiętnością, która rzutuje na innych, poważnie zmniejsza szanse na pomyślne i najmniej bolesne rozwiązanie problemu).
Do funkcji lidera nadaje się ten, kto umie być „szarym członkiem” grupy – jeśli nie potrafi być ostatnim we wspólnocie, nie będzie też dobrym „pierwszym”.
Najważniejsze pytanie: Jakie są sposoby wychodzenia z konfliktu?
- Dialog
Gdy ludzie rozmawiają ze sobą w sytuacji napięcia – bardzo ważne jest wypowiedzenie się i usłyszenie siebie nawzajem…. Dlatego we wspólnotach warto uczyć się dialogu – nie dyskusji, ale dialogu, ponieważ jego owocem jest zbliżenie ludzi, podczas gdy dyskusja zazwyczaj oddziela.
Dialog jest jednak możliwy tylko wtedy, gdy istnieje wzajemne zaufanie, jako że jego istotą jest przekazywanie uczuć, przeżyć i osobistych doświadczeń oraz wiedzy. Jest to trudne, ponieważ boimy się osądu, odrzucenia czy wyśmiania – raczej we wspólnocie szukamy akceptacji, dowartościowania i liczenia się na uznanej pozycji.
Należy też pamiętać, że jeśli rozmawiamy na jakiś temat – najpierw trzeba się na nim znać. Człowiek musi przyjąć, że pewnych rzeczy po prostu nie wie – może nie wiedzieć. Aby wejść na ten sam poziom rozmowy, czasem będzie musiał się po prostu douczyć – poznać dogłębniej dany przedmiot rozmowy, element sporny. Z uznaniem należy więc przyjąć, gdy ktoś mówi: “ja się na tym nie znam i dlatego nie wypowiadam się – nie mam zdania”!
- Pozytywne spojrzenie na drugiego
Każdy jest umiłowany przez Pana Boga tak samo jak ja, dlatego bardzo ważne jest, aby dostrzegać w człowieku jego dobro i dobre chęci. Nikt nie jest z góry przegrany. To bywa trudne, bo często patrzymy na ludzi przez pryzmat stereotypów. Warto zapamiętać, że miłość rodzi miłość, agresja rodzi agresję, nienawiść rodzi nienawiść. Podobnie uśmiech rodzi uśmiech. Nawet jeśli ktoś w tym momencie się do nas nie uśmiechnie, to za chwilę może się rozchmurzy. Dlatego pozytywne spojrzenie zmniejsza napięcia we wspólnocie.
- Szukanie tego, co nas łączy
Ludzie są we wspólnocie dlatego, że coś ich łączy i, tak naprawdę, łączą nas rzeczy najważniejsze. Więc czasem lepiej jest porozmawiać później, gdy miną emocje. Zobaczmy, że to, co nas łączy, jest ważniejsze.
Niestety, zdarza się nieraz, że człowiek tak się „nadmucha” w jakimś drobiazgu, że zaczyna go absolutyzować. Prawdziwą sztuką jest wtedy zobaczenie tych płaszczyzn, które nas łączą.
- Akceptacja własnej roli i funkcji
Konflikty łatwiej się rozwiązuje, gdy każdy wie, jakie i gdzie jest jego miejsce – w rodzinie, w małżeństwie, we wspólnocie. W rolę rodzica, lidera, kapłana czy siostry zakonnej jest zawsze wpisane doświadczenie pewnej samotności i koniecznego dystansu.
Ludzie nie powinni bać się kapłana, ale dobrze jest, gdy czują do niego pewien respekt. Jeśli ktoś ma misję bycia animatorem czy liderem, a sam zaczyna sobie wybierać osoby i faworyzować jednych lub drugich – będzie tym prędzej niż później dzielić wspólnotę. W wojsku powtarza się pewną regułę: ktoś może być dobrym sierżantem, ale jak zrobią z niego kapitana – to zabiją i jego, i jego ludzi.
Każdy ma swoje miejsce i swoje zdolności. Jeden jest dobry jako pułkownik, drugi jako kapitan, trzeci jako sierżant, a inny jako szeregowy – ważne, by wiedzieć, że to jest jego najlepsze zadanie i rola. Gdy kapral zostanie generałem, “wykończy” wszystkich, nie mówiąc o tym, że przede wszystkim wykończy siebie. Znać swoje miejsce we wspólnocie, to znak dojrzałej cnoty – cnoty pokory. Człowiek pyszny nie zna swojego miejsca i zazwyczaj wszędzie mu źle.
- Kultura osobista
Kultura jest kolejnym wymiarem rozwiązywania konfliktu – tak oczywistym, że aż wstyd o tym mówić. Wiele konfliktów przestaje istnieć, gdy mówimy: przepraszam, pomyliłem się. Autorytetu nie traci się przez to, że przyznajemy się do błędów lecz właśnie dzięki temu go zyskujemy.
Ciągle chcemy, żeby Pan Bóg coś za nas robił. Przykrywamy własną pychę Panem Bogiem i poirytowani, niepogodzeni z żalem mówimy: “Niech Ci Pan Bóg pobłogosławi” – a ja nic… Uważajmy więc na nadużywanie Bożego imienia.
- Rezygnacja z mitów
Trzeba rezygnować z nieprawdziwych oczekiwań odnośnie życia wspólnego.
Pierwszym z nich jest oczekiwanie, że możemy uczestniczyć (znaleźć się) we wspólnocie doskonałej. Takich wspólnot na ziemi nie ma. To jakby szukać ludzi bez grzechu pierworodnego i bez jakichkolwiek wad. Wspólnoty tworzą ludzie niedoskonali i każdy wnosi z sobą tę niedoskonałość do wspólnoty. Wielu bywa rozczarowanych tym, że nie znaleźli wspólnoty doskonałej. Dlatego w wielkim, osobistym zawodzie opuszcza ją – wybiera najłatwiejsze ale też najtragiczniejsze wyjście. Wyjdzie, aby szukać dalej i ponosić kolejne rozczarowania.
Drugie jest podobne do pierwszego, że we wspólnocie wszyscy powinni być szczęśliwi i zadowoleni. A to przecież niemożliwe z tych samych względów, co pierwsze, ponieważ „jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził”.
Istotą wspólnoty chrześcijańskiej nie jest stworzenie raju na ziemi, więc lider czy kapłan nie powinien się zamartwiać, że nie wszyscy są zadowoleni. A inni nie powinni utopijnie myśleć, że zrobią tego za niego.
Można mówić rzeczy trudne, które nie dają zadowolenia, ale zrodzą dobry owoc. Słowo głosi się nie po to, by się przypodobać – bo wtedy głosimy samych siebie – ale po to, by wnieść rzeczy istotne, a te są najczęściej wymagające.
Wspólnota nie służy “zabawianiu” i miłemu sposobowi na spędzenie czasu, więc polega nie tylko na śpiewaniu „Alleluja”, bo to przychodzi nam łatwo. Ale gdy mamy ludzi podnieść na duchu, trzymać ich – to z tym jest już gorzej. Wspólnotę buduje poszukiwanie przestrzeni dobra, więzi duchowej, która jest intymnością – najpierw więzią z Bogiem, potem z samym sobą i wreszcie z drugim człowiekiem. Chrześcijaństwo jest wiarą pełną nadziei. Chrześcijanin, dopiero gdy zdaje sobie sprawę, że nie dorasta – zaczyna rosnąć. Gdy uświadomi sobie, że jest kamieniem – zaczyna się kruszyć. Gdy zrozumie, że jest nieczuły – zaczyna być empatyczny. Gdy zdaje sobie sprawę, że jest egoistą – zaczyna prawdziwie kochać. Cierpienie i radość idą w parze.
Jeśli ktoś chce budować wspólnotę „jak po maśle”, to nic z tego nie wyjdzie. Wystarczy trochę słońca i… z masła nie wiele zostanie. Wspólnotę buduje się na skale, którą się rzeźbi, a choć jest to trudne, to efekty są trwałe. Życie wspólnoty buduje się na tym, co ludzkie i zarazem Boskie.