Rozgrzeszenie… Pan Jezus jako Mesjasz i Zbawiciel, objawia nam Ojca Niebieskiego i dopełnia Jego dzieła. Teraz, zmartwychwstały Chrystus, zleca uczniom kontynuowanie tego zadania i posyła ich w świat. Podążający za Jezusem uczniowie, Kościół, to przedłużenie dzieła Ojca i Syna w świecie. Lecz aby być przedłużeniem dzieła Jezusa, uczniowie muszą trwać w Nim jak winne latorośle. Dlatego Pan Jezus tchnął na nich i powiedział im: „Weźmijcie Ducha Świętego”.
I tu jest pewien szczegół. Mianowicie Ojcowie Kościoła często mówią o Pięćdziesiątnicy nie tylko jako o owym pięćdziesiątym dniu, ale też jako o pięćdziesięciu dniach. Dlaczego? Ponieważ jest to czas, w którym wśród uczniów zaczyna działać moc Ducha. Zmartwychwstały Pan Jezus łączy dar Ducha Świętego z tym, czym jest rozgrzeszenie, czyli władzą odpuszczenia grzechów: „Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”.
On, nazwany „Barankiem Bożym, który gładzi grzech świata” włącza do tego teraz uczniów. Daje im władzę odpuszczania grzechów. Dzięki Duchowi Świętemu czyni ich szafarzami Bożego miłosierdzia. Słowa: „odpuszczone”, „zatrzymane” sugerują, że tutaj przez Kościół działa sam Bóg. Dlatego przebaczenie, którego szafarzem na ziemi jest Kościół, dokonuje się również w niebie.
Władza „gładzenia grzechów”, czyli ich odpuszczania, jak też władza związywania lub rozwiązywania czegoś na ziemi, rozumiana w sensie zakazywania lub pozwalania na coś, bądź też w znaczeniu wymierzania lub odwoływania kary kościelnej, jest po prostu aktualizowaniem miłosierdzia Bożego. Akt wykonywany w imię Jezusa jest ważny także w niebie, czyli u Boga. A wraz z władzą odpuszczania, czyli wybaczania grzechów otrzymuje się władzę przyjmowania na nowo do wspólnoty danego grzesznika, który decyduje się na poprawę i realizuje ją faktycznie w swoim życiu.
Czasem jednak może się okazać, że grzesznik jest niezdolny do przyjęcia rozgrzeszenia – przebaczenia. To nie znaczy, że Bóg nie chce mu wybaczyć, ale że człowiek nie otwiera się na łaskę pojednania, bo nie żałuje tego, co zrobił lub nie ma pragnienia, lub występuje niemożność zrealizowania przemiany życia, np. przez fakt życia w konkubinacie.
Władza związywania nie oznacza władzy potępiania lub wykluczania ze zbawienia, ale tylko „zatrzymywania” grzechów – na skutek braku warunków koniecznych do wybaczenia.
Sobór Trydencki (1545-1563) rozpatrywane słowa Pana Jezusa zdefiniował jako instytucję sakramentu pojednania i pokuty: „Pan zaś wtedy zwłaszcza ustanowił sakrament pokuty, kiedy po zmartwychwstaniu tchnął na swych uczniów, mówiąc: «Przyjmijcie Ducha Świętego, którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane» (J 20, 22n). Ojcowie w jednomyślnej zgodzie zawsze rozumieli, że przez ten szczególny czyn i tak jasne słowa, została udzielona Apostołom i ich prawowitym następcom władza odpuszczania i zatrzymywania grzechów w celu pojednania wiernych upadłych po chrzcie”.
Chciałbym przy tym poruszyć temat, jaki czasem pojawia się w związku ze spowiedzią, a mianowicie pewna mitologizacja, że tak to nazwę, w odniesieniu do o. Pio, że był surowym i wymagającym spowiednikiem, bo często odmawiał rozgrzeszenia – nie to, co dzisiejsi księża. I tu jakby pojawia się swoiste, jakby lekkie podważenie tego, czy dzisiejsi kapłani dobrze spowiadają czy też nie.
Stefano Campanella, w książce: Miłosierdzie w życiu Ojca Pio, między innymi przytacza takie zdarzenie: „Giovanni Bardazzi, taksówkarz z Prato, spędzał więcej czasu w domu ludowym – siedzibie Włoskiej Partii Komunistycznej, niż we własnym domu, a do kościoła chodził raz do roku, żeby zadowolić żonę, bowiem poglądy miał całkowicie przeciwne.
Kiedyś Ojciec Pio odwiedził go nocą w pokoju, dzięki darowi bilokacji, i powiedział: Dość już! Czekam na ciebie w San Giovanni Rotondo. To był impuls, który obudził w nim pragnienie poznania Kapucyna, o którym ciągle mówiła jego katolicka żona, modląca się stale o jego nawrócenie. W drodze, Giovanni, powtarzał sobie: Pojadę do tego zakonnika i wyjaśnię mu, jak się sprawy mają. Nie zna się przecież na sprawach partyjnych. Cóż może wiedzieć taki zakonnik. Kiedy mu je wyjaśnię, zdziwi się, przyzna mi rację i zostanie komunistą.
Dotarłszy na miejsce, otrzymał jeszcze inne nadzwyczajne znaki, lecz mimo to wyjechał bez rozgrzeszenia i bez możliwości przedstawienia swoich racji Ojcu Pio, który zamknął mu drzwiczki konfesjonału przed nosem. Jeszcze dwa razy Bardazzi nie otrzymał rozgrzeszenia od zakonnika, który udzielił mu go dopiero po rzeczywistej zmianie sposobu myślenia połączonej z radykalną przemianą życia. Wiele osób miało podobne doświadczenia jak Giovanni Bardazzi, a nawet trudniejsze. Zdarzało się bowiem, że ktoś wstawał od konfesjonału nie tylko bez rozgrzeszenia, ale spotykało go jeszcze upokorzenie w postaci głośnego wyrzucenia przy innych penitentach czekających w kolejce.
Brat Eusebio Notte, który przez pięć lat był podporą w starości dla czcigodnego Pio, zanotował: Konfesjonał to jedyne miejsce, gdzie można było zbliżyć się do O. Pio, by prosić go o radę, dlatego wszyscy chcieli się spowiadać. Olbrzymi tłum, z osobliwymi manierami, na które składały się kłótnie, a nawet bójki, wyzwiska… Wszystko dla osiągnięcia celu. Nikt nie myślał o wyznawaniu grzechów i skrusze. I to był to jeden z głównych powodów, dla których Ojciec odsyłał bez rozgrzeszenia. Nie chciał mieć udziału w profanacji sakramentu!
I jeszcze jeden, ciekawy wątek z tej książki. Otóż pewnego razu ojciec Pellegrino Funicelli, który miał bliski kontakt z o. Pio, zapytał go: Czy osobom, które Ojciec pozostawił bez rozgrzeszenia, w przypadku nagłej śmierci grozi potępienie? Święty odpowiedział: A skąd wiesz, że te dusze są w niełasce u Boga? Ojciec Pellegrino zaoponował: Skoro nie są w niełasce u Boga, to dlaczego nie mogą przystępować do Komunii św.? Ojciec Pio odpowiedział: Ponieważ muszą odprawić szczególną pokutę. Czasami sam doradzał temu, kogo nie rozgrzeszył: Teraz idź wyspowiadać się u kogoś innego” (Stefano Campanella, Miłosierdzie w życiu Ojca Pio, Częstochowa 2016, s. 21-26).
Opowiadał kiedyś śp. bp Kazimierz Ryczan, że jako młody kapłan służył chorym w szpitalu. Pewnego dnia na korytarzu szpitalnym poprosiła go lekarka, aby poszedł do jej koleżanki, bo jest już w przededniu śmierci. W ostatnim stadium raka płuc. Poszedł do niej. Jak opowiadał, leżała ciężko oddychając.
I jak mówił: rozpocząłem znakiem krzyża. Nie powiedziała ani słowa, tylko ciężko oddychała. Zamierzałem wzbudzić razem z nią akt żalu za grzechy i udzielić rozgrzeszenie. Zadałem jej jednak wcześniej pytanie, którego dotychczas nigdy nie zadawałem: czy jest w sumieniu spokojna z dotychczasowego życia, z dotychczasowych spowiedzi? W tym momencie usiadła o własnych siłach i z całej siły krzyknęła: „wreszcie to pytanie po czterdziestu latach!”. Padła na poduszki. Dziesięć minut trwała w bezruchu. Na stoliku obok Jezusa Eucharystycznego paliła się świeca. W tych dziesięciu minutach to była sprawa Jezusa i jej. A potem zaczęła swą spowiedź przez przeszło godzinę. Byłem świadkiem Bożego miłosierdzia – zakończył.
Korzystajmy z tego trybunału miłosierdzia Bożego jak najlepiej. Dobrze przygotowujmy każdą naszą spowiedź, jakby miała być nasza ostatnią spowiedzią – może takie myślenie o tym komuś dopomoże. Codziennie też praktykujmy żal za grzechy w modlitwie wieczornej i z dziecięcą ufnością powtarzajmy: „Jezu, ufam Tobie”. Tylko ufającym Pan okazuje swoje miłosierdzie.
.rozgrzeszenie rozgrzeszenie rozgrzeszenie rozgrzeszenie rozgrzeszenie rozgrzeszenie rozgrzeszenie rozgrzeszenie rozgrzeszenie rozgrzeszenie