Różnica między dwoma spotkaniami, o których mówi dzisiejsza liturgia czytań, jest zasadnicza. Spotkanie spotkaniu nierówne. Abraham nie znał przybyszów, którzy zapukali do jego namiotu. Mimo to, widząc ich utrudzenie, śpieszy z posługą gościnności. Z całą powagą, odwrotnie niż jego żona, słucha słów zapowiedzi wypowiadanych przez posłańców nieba. Ta gotowość usłużenia zostaje odczytana jako coś chwalebnego.
W drugim przypadku sytuacja jest nieco inna. Jezus jest znany dobrze obu kobietom i ich bratu Łazarzowi. Śpieszy do Jerozolimy, gdzie ma dokonać się dzieło Jego ziemskiego życia. Niepokój tego, co jako Bóg widzi z całą wyrazistością, sprawia Bogu Człowiekowi cierpienie. Nie bez powodu wstępuje do domu, w którym zawsze doznawał ulgi i wypoczynku. Nie chce jeść. Niepokój odbiera apetyt. Chce w wrogim świecie znaleźć radość wspólnoty, współczucia.
Marta jakby nie dostrzega tego pragnienia serca Mistrza. Szelest jej ubioru, może łoskot, z jakim stawia naczynia, napełniają serce Jezusa bólem. Na dodatek boli Go głos upominający Marię, która kobiecą wrażliwością wyczuła potrzebę Gościa i siadła u Jego stóp. Wypowiada zatem słowa, którymi pragnie przywołać ją do siebie, zmienić gościnę w pełne miłości spotkanie.
Przyjęcie to piękne słowo, które niesie w sobie ogromny ładunek personalizmu, odchodzi w zapomnienie. Coraz częściej ludzie umawiają się na imprezę. Na imprezie ważne jest jedzenie, trunki, muzyka i wiele innych spraw. Jakby umiera przy tym odniesienie do osoby – człowiek.
Konsekwencją tego procesu depersonifikacji przyjęcia jest bylejakość naszych spotkań na Eucharystii. To Jezus zaprasza, byśmy usiedli u Jego stóp i posłuchali Jego słów. Ale jak usiądziemy w dżinsach, adidasach, w koszulkach, na których są czasem napisy zaprzeczające naszej wierze i miejscu do którego przychodzimy? A w ogóle, to jak my przychodzimy ubrani na spotkanie z Bogiem? W wielu naszych kościołach przydałoby się, wzorem kościołów na zachodzie i południu Europy, postawić strażników, którzy zadbali by, aby pół golasy i pijani nie mieli prawa wejść na to święte miejsce.
Kiedyś uczestniczyłem w Drodze Krzyżowej na Jasnogórskich wałach. Z podziwem patrzyłem na dwie młode dziewczyny, które, na każde wezwanie: „Kłaniamy Ci się…” klękały na dwa kolana. A przy dwunastej stacji, stacji śmierci Jezusa na krzyżu, jedna z nich przeklęczała całe rozważanie. Był kiedyś taki zwyczaj, wielu z nas go pamięta. Ilu stosuje? A spojrzeć po naszych kościołach podczas Podniesienia… Zgroza! Ile razy z konfesjonału widzę, że zamiast na kolanach ktoś na kucząco “oddaje cześć” Panu Jezusowi, który przyszedł na ołtarz… To jakieś szyderstwo, bo już lepiej może stać…
Ktoś może to uznać za banały. Ale tak umiera spotkanie. Tak zacieramy w samych sobie, że uczestniczymy w Najświętszej Ofierze, że jesteśmy przed Krzyżem, na którym Bóg, Jezus Chrystus oddaje za nas życie. Tak, przez zewnętrzne nasze postawy, przestajemy rozumieć, że podczas przyjęcia organizowanego w naszych domach najważniejsza jest osoba, a nie gadżet od komunikacji z całym światem, z którym niektórzy nie umieją się rozstać na kilka minut i na każde piknięcie musza zareagować. Pomyślmy o tym.