Jest dla nas rzeczą jasną, kiedy słuchamy dziś Słowa Bożego we mszy św., że Bogu zależy na każdym z nas, aby nikt nie wpadł w sidła grzechu i nie został rozszarpany przez nigdy nienasycone zło – szatana, który krąży jak lew, szukając kogo pożreć. Jesteśmy wezwani do czuwania i bycia wyczulonym na pułapki, które zastawia na nas zły duch. Mimo jednak tych przestróg jednak zdarza się, że upadamy w grzech i jesteśmy jak ta zagubiona owca z dzisiejszej ewangelii…
Długi czas wydawało mi się, że wystarczająco rozumiem o co chodzi w tej przypowieści o zaginionej owcy. Przecież ten obraz tak trafia do wyobraźni.
Otwarły mi się oczy, gdy kiedyś usłyszałem, jaki los czeka owcę zagubioną, a potem odnalezioną, w tej dosłownej rzeczywistości pasterskiej, do której nawiązuje Pan Jezus w przypowieści. Pan Jezus bowiem pokazuje coś całkowicie innego, w stosunku do stosowanej praktyki.
Kiedyś, pewien ksiądz wdał się w rozmowę z takim pasterzem wypasającym owce. Zdaje się, że to sam pasterz zagadnął księdza o tę przypowieść:
– Księżulku, to jak to jest z tą zagubioną owieczką? Co? Niesie się ją na ramionach, jak na świętym obrazku i dołącza się ją tak po prostu do stada? Tak? Hehehe!
I dopowiada:
– to tylko w Piśmie świętym tak jest, bo naprawdę, żaden mądry i doświadczony pasterz tak nie robi!
– No to jak to jest? – pyta ksiądz – zaginęła kiedyś panu owca?
– Mnie nie, ale mojemu ojcu tak. Raz zaginęła. Ale wie ksiądz, takie zaginięcie owcy jest prawie niemożliwe.
– Ale jednak jemu zaginęła.
I co było dalej?
– A wysłał mnie, żebym jej szukał. A byłem jeszcze w takim wieku, że o wypasaniu owiec prawie nic nie wiedziałem. Ojciec jej szukać nie zamierzał. Wysłał więc mnie, łajzę, najgorszego, kogo mógł wysłać na poszukiwania. A ja się go pytam: Ojcze, a jak ją znajdę, to gdzie mam ją przyprowadzić, do stada?
– A Broń Cię Panie Boże! W żadnym wypadku nie do stada!
– To co mam z nią zrobić?
– Jak to co? Masz ją ubić! Skoro była tak sprytna i odłączyła się od stada, to jak byś ją syneczku znowu do stada dołączył, to ona mi zaraz kolejną, a potem kolejną wyprowadzi… Masz ją ubić! Z niej już nic dobrego nie będzie!
Rozumiecie teraz? jak zabrzmiało to dla słuchaczy, gdy Pan Jezus opowiedział o owcy, która zaginęła i została ocalona? Musieli być zdziwieni! Bo nikt tak z pasterzy nie postępuje! Ale On mówi to już nie w odniesieniu do metodologii wypasania owiec, ale mówi o człowieku, każdym grzeszniku i o Bogu, który chce człowieka ocalić od śmierci wiecznej, i dać mu zbawienie.
Kiedy wiemy, jak obchodzono się z zagubioną owieczką, to w jeszcze szerszym spektrum i mocniej rozumiemy to, co mówi nam o sobie Pan Jezus, gdy zapewnia: „ja jestem Dobrym Pasterzem”, „życie swoje oddaję za owce”. Cóż za okoliczność, żeby pasterz tak chętnie oddał życie za owce…?
Bóg nie postępuje z nami wg naszych grzechów, ani wg win naszych nam nie odpłaca – Ps 103:10. Gdyby tak było, to za grzech należałaby się nam śmierć, tak jak naturalnych warunkach stada, kiedy likwiduje się „swoiste zgorszenie”, aby się zło nie rozprzestrzeniało, aby zły przykład zdusić w zarodku!
„taka będzie w niebiesiech radość z jednego grzesznika czyniącego pokutę, jak z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy pokuty nie potrzebują”.
To zdanie daje nam pełności rozumienia tej przypowieści. Aby powrócić do jedności z Bogiem i Kościołem, konieczna jest pokuta. Ona jest znakiem szczerości nawrócenia i choćby częściowego zrozumienia dramatu swojego grzechu. Tu znajduje swoje dopowiedzenie dzisiejsza lekcja: Uniżajcie się pod możną ręką Bożą… Tylko człowiek uniżony, pokorny, jest zdolny do prawdziwej pokuty, do liczenia się z łaską Bożą!
To, że Bóg nam przebacza to jedno, ale dla Boga i całego nieba ogromnie ważne jest, że człowiek po grzechu czyni pokutę, w której chce naprawić złe skutki swojego grzechu. Warto o tym dziś przypominać, gdyż wiele mówi się o Miłosierdziu Boga, ale często już bez dopowiedzenia o konieczności pokuty. A to staje się dzisiaj jakby jednym z wyróżników zdrowego katolicyzmu – czynienie pokuty. I wcale nie chodzi o to, aby chodzić z ponurą twarzą i cierpiętniczo dokonywać jakichś bolesnych aktów, zadając ból swojemu ciału. A już absolutnie nie chodzi o to, aby czynić cokolwiek na pokaz lub aby sobie coś udowodnić! To Pan Bóg ma przede wszystkim widzieć pokutę i nikt więcej!
Chodzi o to, aby ciesząc się z odnalezionego zbawienia, ciesząc się Miłosierdziem Boga, przyjmować ochotnym sercem wszelakie niedogodności, przeciwności, a czasem przykrości i cierpienia z intencją pokuty za swoje grzechy. To znaczy również umieć świadomie zrezygnować czasem z godziwych przyjemności – co jest tematem wchodzącym w ważne zagadnienie umartwienia.
Temat pokuty i łączący się z nim temat umartwienia, to tematy o dużej objętości myślowej, na jakieś odrębne kazanie. Dopowiem teraz tyle, że im człowiek bardziej świadomy swojej wiary, świadomy tego, co otrzymał od Boga, tym chętniej podejmuje dzieła pokutne i wszelkie umartwienia, konieczne dla współpracy z Bogiem w dziele zbawienia i odkupienia swoich grzechów, a także w intencji tych, którzy pokuty nie czynią lub już należą do Kościoła Cierpiącego – Oczyszczającego się, czyli dla dusz w czyśćcu cierpiących. Doradzę jeszcze, że dobrze jest czynić pokutę w porozumieniu ze spowiednikiem, aby nie popaść w zgubne skrajności i nie stać się żerem jakiegoś rodzaju pychy…
Najmilsi!
W dzisiejszej pokomunii usłyszymy słowa modlitwy Kościoła, które uczyńmy także osobistą naszą szczerą modlitwą:
Niechaj spożycie darów świętych nas ożywi, i oczyszczonych przygotuje nas do otrzymania zmiłowania wiecznego. Prośmy z ufnością Boga, aby nas zachował w żywej komunii ze Sobą i usposabiał do pobożnego życia w ofiarowaniu wszystkich naszych trudów i zmagań, jako możności oczyszczania i uświęcania siebie, w walce o wieczne zbawienie! Amen!