Miłosierdzie Zmartwychwstałego jakby przenika nas z wielkanocnych tekstów mszalnych. Sprawdza się więc owo wyznanie: „Jezu, ufam Tobie”. Bo tylko ufającym Jezus okazuje swoje miłosierdzie.
Do takich osób należy Maria Magdalena. Być może z piątku na sobotę, a najpewniej i z soboty na niedzielę, trudno było jej normalnie zasnąć, gdy w wyobraźni uwierały boleśnie obrazy z Golgoty. Miała dużo czasu na przemyślenie tego, co ją spotkało w życiu i co zaszło po tym pamiętnym spotkaniu, kiedy Pan Jezus jej wszystko przebaczył i wszystko się odmieniło.
Dlatego nie czekała do jasnego niedzielnego poranka. Gdy jeszcze było ciemno i udała się do grobu. Zobaczyła kamień odsunięty, ale Pana nie było w grobie. Pobiegła ze łzami do świętego Piotra i powiadomiła go o tym, co się stało. Wróciła z ufnością, że Go spotka. Zapłakana ujrzała Ogrodnika, który ja zapytał: – dlaczego płaczesz? – Zabrano Pana z grobu – poskarżyła się. I naraz słyszy swoje imię: – Mario! (J 20, 16). Ufnie szuka, płacze z miłości i słyszy swoje imię!
Pan Jezus kolejny raz okazuje jej swoje miłosierdzie. Widzi Zmartwychwstałego. Poznaje Zbawiciela, gdy wzywa ją po imieniu… Jestem przekonany, że do końca swoich dni z jej ust nie schodziły te lub podobne słowa: „Jezu, ufam Tobie”.
Tomasz Apostoł. Nie było go, gdy Pan Jezus pierwszy raz ukazał się Apostołom. Uczniowie przekonywali go, że widzieli Pana, że zmartwychwstał, bo miał przebite ręce i ranę w boku. Lecz to do niego nie trafia. Jednak Tomasz nie odchodzi, nie obraża się. Pozostaje razem z uczniami. Ufa, że gdy będzie razem z nimi, będzie miał okazję wyjaśnić te sprawy. Nadzieja jego jest wystawiona na próbę. Czeka cały tydzień. Rozum mówi mu, że to niemożliwe, ale ufność każe mu trwać razem z Apostołami. Po tygodniu, w niedzielę, Jezus staje między nimi i pozdrawia wszystkich: Pokój wam! (J 20, 26). Podobnie, jak do Marii Magdaleny, zwraca się do niego po imieniu: – Tomaszu!
Tomasz chyli się do ziemi. Już nie potrzebuje wkładać ręki do boku Jezusa. Wstrząśnięty do głębi będzie szeptał: Pan mój i Bóg mój! (J 20, 28). Już wierzy. Pan Jezus go nie zawiódł. Okazał również jemu miłosierdzie, jak wszystkim, którzy ufnie czekali. Bo ufność prowadzi do ujrzenia Jezusa. Choć prawdziwie „błogosławieni” są ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli…
Maria Magdalena jak i Tomasz Apostoł są dla nas nauczycielami ufności w miłosierdzie Boże. Lecz w końcu każdy z nas, sam za siebie, musi wypowiedzieć osobiście: „Jezu, ufam Tobie”– ufam w Twoje wielkie miłosierdzie. I zrozumieć, że miłosierdzie nie jest czymś nam należnym. Bo na miłosierdzie można jedynie liczyć. Bo to sprawiedliwość jest oddaniem każdemu tego, co mu się słusznie należy. Po sprawiedliwości więc należy się nam kara za grzechy, lecz nie miłosierdzie.
Miłosierdzie nie należy się ze sprawiedliwości, bo Miłosierdzie okazywane jest z nadmiaru miłości. Bo Miłosierdzie jakby przechodzi ponad sprawiedliwością i osłania przed sprawiedliwością, przed należną nam karą. Bo – o ile umiemy upaść na kolana przed Bogiem w skrusze i żalu za grzechy – Miłosierdzie staje się przebaczeniem, darowaniem i obdarowaniem. A ten dar – i jest to zadziwiające, gdy jesteśmy przed Bogiem – nie upokarza człowieka, ale ubogaca. Nie wprowadza w pychę, bo wzbudza pragnienie pokuty i budzi świadomość swojej niewystarczalności i niemocy.
Miłosierdzie wynikłe z ufności prowadzi do nieskończonej wdzięczności i do dziękczynienia.
Szczególnym miejscem spełnienia Bożego miłosierdzia jest konfesjonał. Bywa jednak czasem, że prowadzi do niego cierpienie, a czasem cierpienie na łożu śmierci.
Opowiadał kiedyś śp. bp Kazimierz Ryczan, że jako młody kapłan służył chorym w szpitalu. Pewnego razu, na korytarzu szpitalnym, poprosiła go lekarka, aby poszedł do jej koleżanki, bo, jak mówiła, jest już w przededniu śmierci. Znajdowała się w ostatnim stadium raka płuc. Poszedł do niej. I dalej mówił: – rozpocząłem znakiem krzyża. Nie powiedziała jednak ani słowa, tylko ciężko oddychała. Zamierzałem wzbudzić razem z nią akt żalu za grzechy i udzielić rozgrzeszenie. Zadałem jej jednak wcześniej pytanie, którego dotychczas nigdy nie zadawałem: czy jest w sumieniu spokojna z dotychczasowego życia, z dotychczasowych spowiedzi?
W tym momencie usiadła o własnych siłach i z całej siły krzyknęła: „wreszcie to pytanie po czterdziestu latach!”. Padła na poduszki. Dziesięć minut trwała w bezruchu. Na stoliku obok Jezusa Eucharystycznego paliła się świeca. W tych dziesięciu minutach to była sprawa Jezusa i jej. A potem zaczęła swą spowiedź przez przeszło godzinę. Byłem świadkiem Bożego miłosierdzia – zakończył.
Korzystajmy z tego trybunału miłosierdzia Bożego jak najlepiej, przygotowujmy się sumiennie do tego spotkania przed trybunałem Boga i nigdy nie odkładajmy naszych spowiedzi na ostatnią chwilę, bo nie wiadomo, czy będziemy ją mieli…
W codziennej modlitwie niech nigdy nie brakuje pełnego ufności wezwania: „Jezu, ufam Tobie”. Bo tylko ufającym Pan okazuje swoje miłosierdzie. Amen.