Miłosierny komunista. To jakby figura retoryczna…
Ile obejrzeliśmy w życiu filmów? Dwieście? Tysiąc? Pięć tysięcy? Zapewne dużo. Ta liczba czyni nas ekspertami, znamy się na filmach. Co możemy o nich powiedzieć? Ja powiem, że filmy bywają… różne.
Są filmy, których zakończenie znamy po kilku minutach. Są filmy, które niczym nas nie zaskoczą i nie wniosą niczego nowego, ciekawego w nasze życie. Są filmy, które niczym nie poruszą i nie dadzą żadnej treści do przemyśleń. Te wszystkie filmy to filmy słabe. Szybko o nich zapominamy. Dodam, że takich filmów jest najwięcej. [Miłosierny komunista]
Są i inne filmy. Zaskakują nas, szokują, zmuszają do myślenia, burzą stereotypy. Odkrywają dla nas nowe treści, rewidują dotychczasowe poglądy. Bywa, że po ich obejrzeniu długo jeszcze trwamy wciśnięci w fotel. Mamy potem o czym mówić i dyskutować po wyjściu z kina, mamy co wspominać i mamy do czego wracać. Te filmy to dobre filmy. Mają świetne scenariusze i dobrych reżyserów. Takie filmy są jak perły – piękne, wartościowe… i rzadkie.
Zastanówmy się jakim „filmem” jest Ewangelia? Czytając ją, choćby dzisiejszy fragment, dochodzę do wniosku, że mam do czynienia ze znakomitym scenariuszem i doskonałym reżyserem. Pan Bóg lubi paradoksy, zaskoczenia i nieoczekiwane zwroty akcji. Jego „filmy”, mogą niekiedy szokować czy nawet gorszyć. Zawsze jednak zmuszają do myślenia, nie można przejść obok obojętnie. Tak jest właśnie z przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie. [Miłosierny komunista]
Przypatrzmy się jej. Zróbmy to w taki sposób, by jej formę przetłumaczyć na współczesne realia.
Kapłan i lewita z przypowieści to elity z czasów Jezusa. Osoby, które cieszyły się niekwestionowanym autorytetem, szacunkiem, w pewien sposób nietykalne. Dzisiaj pewnie trudno znaleźć niekwestionowany przez wszystkich autorytet, ale niech każdy z nas o kimś takim pomyśli, o swoim autorytecie. Może dla niektórych będzie to jakiś ksiądz, którego się zna, dla innego jakiś społecznik, dla jeszcze kogoś lider partii, dla innych znowu ojciec czy matka. Niech oni zagrają swoje role. [Miłosierny komunista]
A kogo obsadzimy w roli Samarytanina? Dla Żydów Samarytanin to coś najgorszego, ktoś niewart splunięcia, ktoś ohydny, zakłamany i heretyk. Żydzi z Galilei pielgrzymujący do Jerozolimy nadkładali dwa razy tyle drogi byle tylko ominąć przeklętą Samarię, która była na linii ich pielgrzymowania.
Kto się zatem nadaje do współczesnej wersji tej roli? Znowu nie znajdziemy czegoś wspólnego, i znowu trzeba się odwołać do osobistych wyobrażeń. Dla jednych to będzie Żyd, Rumun, Cygan, Niemiec, Ukrainiec. Dla kogoś innego lider PiS czy SLD. Dla jeszcze innych sąsiad czy przełożony z pracy. Do wyboru do koloru. Niech każdy coś znajdzie.
A teraz przetłumaczmy sobie tę przypowieść. [Miłosierny komunista]
Pewien człowiek wracał z Konopek do Mławy. Za Stupskiem wpadł w ręce bandytów. Ci nie tylko że zabrali mu samochód, to jeszcze pobili i zostawiwszy nieprzytomnego w rowie, odjechali. Przejeżdżał tą drogą pewien ksiądz. Zobaczył go i minął (śpieszył się pisać w domu kazanie o Bożym Miłosierdziu). Tak samo lokalny lider twojej ulubionej partii, na którego glosowałeś w ostatnich wyborach, gdy przyjechał na to miejsce i zobaczył go, przycisnął tylko pedał gazu i minął. Spieszył się na spotkanie rady zajmującej się projektem poprawy bezpieczeństwa. [Miłosierny komunista]
Pewien zaś rumuński Cygan, wracając z żebrania, zatrzymał się obok niego. Gdy zobaczył jego rany, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył go. Wezwał pogotowie i sam za nim pojechał do szpitala, by troszczyć się o niego. Musząc jechać dalej opłacił dla niego pojedynczą salę i dodatkową pielęgniarkę, by troszczyła się o niego.
Albo jeszcze jedna – najprostsza wersja tej przypowieści. To ty minąłeś tego człowieka, to ty dodałeś gazu, bo miałeś tysiąc rzeczy do zrobienia. A zatrzymał się ten, kogo masz w pogardzie, twój wróg i nieprzyjaciel.
Przełknijmy tę gorzką pigułkę i zastanówmy się, czego Jezus chce nas nauczyć. Co powiedzieć, przez to swoje „kino akcji”? Albo skoro mówimy o pigułce to z czego wyleczyć? [Miłosierny komunista]
Jezus chce nas wyleczyć z naszych stereotypów, naszego szufladkowania ludzi na podstawie ich narodowości, zawodu, zamożności czy poglądów. Szuflady niech nam służą do przechowywania skarpet i majtek – nie wkładajmy tam ludzi. Dajmy każdemu szansę pokazania ile jest wart, nie przekreślajmy nikogo za wcześnie. [Miłosierny komunista]
Dalej, Jezus chce nas wyleczyć z naszej megalomanii, ze zbyt wysokiego mniemania o sobie. Biblia mówi: „Niech nikt nie ma o sobie wyższego mniemania, niż należy, lecz niech sądzi o sobie trzeźwo – według miary, jaką Bóg każdemu w wierze wyznaczył.” (Rz 12,3bc) Niech będzie w nas więcej pokory.
Na końcu wreszcie Jezus chce nas wezwać do miłości. Ale nie do miłości abstrakcyjnej, do kochania wszystkich murzynków i wszystkich głodujących w trzecim świecie. Bóg wzywa do miłości prostej i konkretnej, na wyciągnięcie ręki. Miłości, która zajrzy do rowu gdzie leży pijak, zapuka do sąsiada, który jest chory i odwiedzi matkę, której nie widziałeś dwa miesiące.
Czasami potrzebna jest szokowa terapia, by zaskoczyło nasze myślenie, byśmy wybili się z kolein bezmyślności, byśmy i my ruszyli się z fotela i czynili podobnie jak miłosierny Samarytanin, miłosierny Cygan, miłosierny Żyd, miłosierny komunista, miłosierny pisowiec, miłosierny wszechpolak i… proszę sobie tu dopowiedzieć wszystkich, których nie lubimy, a którzy mogą nas przerosnąć o głowę i być dla nas Bożym światłem, i Bożym wezwaniem.
Ile obejrzeliśmy w życiu filmów? Dwieście? Tysiąc? Pięć tysięcy? Zapewne dużo. Ta liczba czyni nas ekspertami, znamy się na filmach. Co możemy o nich powiedzieć? Ja powiem, że filmy bywają… różne. I powiem, że najlepsze scenariusze pisze najlepszy reżyser – Jezus. Takie „filmy” warto oglądać, warto nad nimi podumać. A pod ich wpływem zmienić niejedno w swoim życiu. Amen.
(nie znam autora tego kazania)