Jak już doskonale wiemy, 15 sierpnia – to wyjątkowy dzień, pośród świąt, jakie obchodzimy w naszym kraju. Święto kościelne i państwowe. Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, rocznica Cudu nad Wisłą, a od niedawna Święto Wojska Polskiego.
Dogmat „że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej” ogłosił papież, Pius XII, 1 listopada 1950 r. Konstytucją apostolską “Munificentissimus Deus“. Przekonanie o tym, że Pan Jezus nie pozostawił ciała swojej Matki na ziemi, ale je uwielbił, uczynił podobnym do swojego ciała w chwili Zmartwychwstania i zabrał do nieba, było i jest powszechnie wyznawane przez wszystkich wiernych skupionych w Kościele Katolickim.
Święto dzisiejsze przypada w momencie, gdy już dojrzały zboża, a rolnicy kończą żniwo. Wielki trud polskiego rolnika przynosi plon, a znakiem tego jest to, że w rękach naszych trzymamy dziś wianuszki złocistych kłosów, polnych ziół i owoców do poświęcenia – błogosławiony owoc ziemi i pracy ludzkich rąk przyniesiony dziś w darze Naszemu Stwórcy na podziękowanie.
Lecz zanim ten owoc dojrzał, potrzeba było wspaniałego nasienia – daru Stwórcy, dogodnych warunków dla wzrostu, słońca i wilgoci, oraz ludzkiego trudu. Wszelkie dobre rośliny i zboża rosną powoli, wymagają szczególnej opieki i troski, narażone są na złe wpływy otoczenia, niespodzianki środowiska i klimatu. Inaczej ma się rzecz z chwastem. Chwast jak zło, rośnie szybko, nie wymaga starań a swą obecnością stara się zagłuszyć, zniszczyć to co dobre.
Kiedy patrzymy na przyniesione tutaj kwiaty, zioła i zboże – widzimy ich pełną dojrzałość, przydatność do naszego doczesnego życia, jako wypracowany z trudem chleb, potrawy, lekarstwa. To w jakimś sensie przypomina nam o końcu naszego życia.
Dobro ocaleje, powiększy chwałę Bożą. Zło spłonie w czeluściach piekła. Teraz zaś dany jest nam czas, abyśmy żyjąc w bliskości zła na tym świecie wiernie wzrastali w dobrym i przynieśli owoc obfity na wieczność. Byśmy nie ulegli coraz powszechniejszemu złudzeniu, że nie opłaca się żyć według Bożych praw, albo że ze złem można stworzyć jakąś symbiozę. Byśmy zwiedzeni nie zechcieli już tutaj odebrać swojej nagrody, jak to czynią Ci, którzy swoją nadzieję składają w doczesności i w sukcesach na tym świecie, a przed Bogiem staną z niczym i okażą się chwastem.
To ogromnie ważne przypomnienie, że ze złem nie da się wchodzić w kompromis! Co, niestety! staje się obecne nawet dziś w Kościele powodując zamęt moralny i nie tylko. Nie jest to tylko mój osobisty wniosek.
Zacytuję tutaj prorocze kazanie Sługi Bożego, bpa Fultona Sheena, wypowiedziane ponad pół wieku temu. Powiedział on: „mamy dziś do czynienia fałszywą identyfikacją Kościoła ze światem. Linia demarkacyjna, oddzielająca Kościół od świata stała się niewyraźna, jest rozmyta. Przeciętność i kompromis charakteryzują życie wielu chrześcijan.
Czytają te same powieści, co współcześni poganie. Wychowują swoje dzieci w ten sam bezbożny sposób. Słuchają tych samych komentatorów, którzy nie mają innego standardu niż osądzanie „dzisiaj” przez „wczoraj”, a „jutra” przez „dzisiaj”.
Pozwalają pogańskim praktykom wkradać się do życia rodzinnego. (Nasze myślenie, myślenie wielu młodych, kształtują już nie tylko pogańskie, ale satanistyczne idee przemycane w serialach i filmach). Już nie ma konfliktu i opozycji, które powinny nas charakteryzować, jako wierzących i odróżniać od tych, którzy mają za nic Chrystusa i Jego Matkę.
Mniej wpływamy na świat, niż świat wpływa na nas. Nie istnieje już odrębność (która w obecnym czasie z góry definiowana jest jako coś złego w samym Kościele).
My, którzy mieliśmy być uzdrowieniem dla świata, sami złapaliśmy chorobę i w konsekwencji utraciliśmy zdolność do leczenia! Mówiąc w przenośni: złoto naszej wiary i moralności zostało zmieszane z innymi składnikami. Dlatego musi zostać wrzucone do pieca! Tylko tak, co nieszlachetne zostanie oddzielone, wypalone!
Przybliżająca się próba sprawi, że zostaniemy oddzieleni! Zła katastrofa musi nadejść. Aby nas odrzucić, pogardzić, znienawidzić, prześladować! I wtedy, właśnie wtedy powinniśmy określić siebie i naszą lojalność, potwierdzić naszą wierność i pokazać po czyjej stronie stoimy. Nasza liczba w rzeczy samej ulegnie pomniejszeniu, lecz nasza jakość wzrośnie.
To nie jest tak, że boimy się o Kościół, lecz o siebie w tym świecie. Nie lękamy się tego, że Bóg może zostać zdetronizowany, lecz tego, że barbaryzm może zapanować.
A teraz czas na trzy praktyczne sugestie związane z uświadomieniem sobie, że kryzys nie jest czasem rozpaczy, lecz szansą.
Po pierwsze: Zostaliśmy zrodzeni podczas kryzysu, klęski… Podczas ukrzyżowania naszego Pana! I kiedy już zrozumiemy, że wisi nad nami Gniew Boży, wówczas możemy przyjąć właściwe Boże Miłosierdzie. Już samo posłuszeństwo Bogu rodzi nadzieję. Łotr z prawej zwrócił się ku Bogu będąc już bowiem na krzyżu.
Po drugie, katolicy powinni pobudzać swoją wiarę. Zawiesić krucyfiks w swoich domach, przypominając sobie, że krzyż mają brać na swoje ramiona. Gromadzić swoją rodzinę co noc na różańcu. Uczęszczać jak najczęściej na mszę świętą, upamiętniając codziennie Świętą Godzinę przed Najświętszym Sakramentem.
W parafiach, gdzie duchowni są świadomi tego, w jakim stanie świat się znajduje, przeprowadzać nabożeństwa przebłagalne.
Musimy zrozumieć, że świat wzywa nas do heroizmu w obszarze duchowości. To nie jedność religii jest tym, na czym powinniśmy się skupić, gdyż nie możemy na nią się zgodzić kosztem prawdy, lecz jedność ludzi religijnych – każdy maszeruje bowiem oddzielnie w świetle swojego sumienia, lecz uderza razem, dla polepszenia stanu moralnego współczesnego świata.
Siły zła są zjednoczone; siły dobra wręcz przeciwnie. Być może nie spotkamy się razem w jednej ławce kościelnej – niech Bóg kiedyś do tego doprowadzi – możemy jednak spotkać się na naszych kolanach.
Możesz być pewny, że ani wstrętne kompromisy, ani poleganie na kimkolwiek w niczym już nie pomogą. Ci którzy mają wiarę, niech lepiej pozostaną w stanie łaski! Ci, którzy jej nie mają, niech lepiej spostrzegą ten brak. W nadchodzących czasach będzie tylko jeden sposób na powstrzymanie drżenia swoich kolan…, a mianowicie padnięcie na nie i modlitwa.
Módl się do Michała Archanioła, tego Księcia Jutrzenki, który pokonał Lucyfera starającego postawić siebie w miejscu Boga. Kiedy niegdyś w świecie nastąpiło pęknięcie spowodowane drwiną w niebie, powstał on i zrzucił z siedmiu niebios pychę, pragnącą patrzeć z góry Najwyższego.
Módl się także do Naszej Pani mówiąc do niej: To byłaś Ty, której dano moc zmiażdżyć głowę węża, który okłamał ludzi, że będą jak bogowie. To również byłaś Ty, która znalazłaś Chrystusa, kiedy był zagubiony przez trzy dni, znajdź go ponownie dla naszego świata, który Go utracił. Przynieś Słowo naszemu starczemu światu lubującemu się w przewlekłym, niczym nieograniczonym słowotoku. I tak jak Słowo zostało uformowane w twoim łonie, uformuj je w naszych sercach. Pani błękitu nieba, rozpal nasze lampy w tych mrocznych czasach. Niech na powrót pojawi się wśród nas Światło świata, tak, aby Światło mogło świecić w dniach ciemności.
Jako zakończenie kazania dodam modlitwę Sługi Bożego, Kardynała Stefana Wyszyńskiego:
Maryjo, najlepsza Orędowniczko i Pośredniczko u Boga, wstawiaj się za nami, kiedy zmagamy się z codziennością, kiedy cierpienie zamyka nam oczy na Bożą obecność, kiedy zniechęcenie odbiera nam nadzieję i wiarę, a nasze upadki oddalają nas od nieba, kiedy zapominamy żyć z Bogiem i dla Niego. Pomóż nam podnieść się z naszych grzechów! Pomóż nam podążać „przez polską ziemię do nieba”. Amen.