Verba docet, exempla trahunt – XXXI ndz. zw. r. A. 2023 r.

Udostępnij:
Verba docet„Verba docet…” Kiedy przygotowywałem kazanie, rozważając Słowo Boże na dzisiejszą niedzielę, pomyślałem, że to kazanie owszem wygłoszę, ale chyba najbardziej do samego siebie. Z tym, że Wy będziecie świadkami tego słowa. Wszak dzisiejsza ewangelia zaczyna się od takich słów: „Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów…” Jedni są świadkami dla drugich.

Dobrym wstępem i komentarzem do tego może być pewien przykład, wyznanie księdza, które znalazłem kiedyś w Internecie. Otóż chodzi o to, że zapytano kiedyś pewnego, młodego księdza, który cieszył się opinią bardzo gorliwego i znakomitego przewodnika duchowego grup młodzieżowych, skąd u niego ten zapał i kto w nim ukształtował tę nieprzeciętną osobowość kapłańską. Odpowiedź była krótka i zaskakująca: Moi wychowankowie!

A potem z zadziwiającą szczerością zaczął opowiadać o pierwszych latach swojego kapłaństwa, jakim to był przeciętniakiem, jakie dręczyły go lęki i niepokoje. Mówił też o częstych w tamtych latach przejawach zniechęcenia, gdy wydawało się, że jego duszpasterski wysiłek przynosi marne owoce. Zamiast innym pomagać w rozwiązywaniu problemów, sam dla siebie stał się wielkim problemem. Przełomem stał się udział w pieszych pielgrzymkach na Jasną Górę. Jak wiadomo, uczestniczą w nich zwykle bardzo różni ludzie. Długi temat. Dla wielu jednak jest to pierwsze głębsze doświadczenie religijne. Często jest to także pierwsza dogodna okazja do spokojnej, porządnej spowiedzi, podczas której bez pośpiechu można porozmawiać z księdzem, który w sutannie i stule zwykle idzie na końcu kolumny.

Odpowiada ten ksiądz:
– Więc podchodzili do mnie ci i owi z różnymi sprawami i masą pytań, na które najpierw to sam sobie musiałem odpowiedzieć. A że w seminarium duchownym o wielu podobnych rzeczach się mówiło, zacząłem udzielać różnych porad duchowych, powołując się od czasu do czasu na jakiś cytat z Pisma Świętego. Z początku było w tym więcej troski o spokój własnego sumienia aniżeli nadziei i wiary w to, że te moje dobre rady rzeczywiście poskutkują. Spotykałem potem tych ludzi na następnych pielgrzymkach i ze zdumieniem zauważyłem, jak bardzo się zmieniają. Niektórzy podchodzili wprost i dziękowali za zeszłoroczną spowiedź, za wskazówki, które tak bardzo pomogły im odmienić życie i rozkochać się w Kościele i Chrystusie.

Zdumiony skutecznością moich duchowych porad – wyznaje dalej ksiądz – postanowiłem sam się do nich stosować. Okazały się równie skuteczne. I wtedy właśnie zrozumiałem coś, co powinienem był rozumieć od dawna: że nauczając i formując innych, najpierw sam – nieustannie – muszę się uczyć i formować.

To szczere, kapłańskie wyznanie doskonale wyjaśnia, co miał na myśli Chrystus, gdy mówił do faryzeuszów i uczonych w piśmie. Bo zarzucał im, że tego, co słusznie mówią, sami nie czynią. Oraz że od innych wymagają wiele, a nawet za wiele, kładąc na nich „ciężary wielkie i nie do uniesienia”, a sami „palcem ruszyć nie chcą”.

Ale, jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu, już przez proroka Malachiasza Pan Bóg przestrzegał i napominał starotestamentalnych kapłanów, że jeśli nie będą wierni swojej misji, spotka ich Boże przekleństwo. Straszna to rzecz: Boże przekleństwo! Kapłan Nowego Testamentu, święty Paweł, ma świadomość, że nie może być dla wiernych ciężarem i że nie wystarcza im dać tylko „naukę Bożą”, ale powinien im dać także dobry przykład. Wszak od starożytności znane jest porzekadło: „Verba docet, exempla trahunt” – słowa pouczają, przykłady pociągają.

Dla księży i biskupów czasy autorytetu na kredyt się skończyły. Chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Resztki tego autorytetu, którym kiedyś mógł cieszyć się każdy ksiądz czy zakonnik, czy nawet biskup, dożynają w ostatnich latach doniesienia medialne o wszelakich skandalach w życiu duchownych. Dlatego każdy ksiądz, każdy głosiciel Ewangelii dobrze wie, że musi dziś ciężko pracować na swój osobisty autorytet, a jeszcze ciężej, lecz tym wielkoduszniej czasem przyjąć obelgę ze strony tych, którzy zostali zgorszeni i wypowiadają często bez znieczulenia swoją złość. verba docet

Ale, przyjęcie wielkodusznie czyjejś uwagi, nie raz niegrzecznie wyrażonej, nie oznacza całkowitej pasywności i braku obrony zarówno stanu kapłańskiego jak i elementarnej moralności. Bo zdarza się, że ktoś używa takiego „lewarka zgorszeń kapłańskich”, aby usprawiedliwić siebie, swoją niemoralność, a tym samym, finalnie, podważyć to, co uwiera w sumieniu. A później, ze swoim osobistym wybieleniem się – czytaj: „nie jestem takim ostatnim grzesznikiem” – „targować się” z w rozmowie z jakimś księdzem o to, co mu się należy wg własnego widzimisię. Wiele rozmów w kancelarii parafialnej odbywa się na tym podłożu… verba docet

Dla każdego księdza, zakonnika, duchownego jest najważniejsze, by nie zrażając się niczym nieustannie i wiernie iść za Chrystusem, głosić Go i uczyć się od Niego jak być cichego i pokornego serca. To musi być oczywiste, jak przysłowiowe „amen” w pacierzu. Bez naśladowania Naszego Pana i upodobnienia do Niego żadnej duszy nie zdobędziemy. Bez tego odniesienia, jeśli będziemy głosić Ewangelię, jeśli nawet ktoś będzie jeszcze nas słuchać, to spłynie po nim jak woda po kaczce.


.

Dodaj komentarz