Wanda Półtawska o Eucharystii
Młodzi, zdrowi – dlaczego nie klękną? Bo niemodne? Nie, to by nie wystarczyło, to jest głębszy znak – “upadnij na kolana ludu, czcią przejęty”. No właśnie, trzeba być czcią przejętym, żeby paść na kolana. Trzeba wiedzieć przed Kim i dlaczego.
Mała byłam, jeszcze nie chodziłam do szkoły, gdy zachorował nasz dozorca, stary pan Michał. Groźny był, wielki, z dużymi rudymi wąsami, Dzieci z przedszkola bały się go – ja nie. Michał był moim przyjacielem i strasznie mi się podobało jak żelaznym drągiem wybijał lód z rynsztoka. Lód pryskał na wszystkie strony. Raz chciałam, żeby mi pozwolił też tak robić; roześmiał się, podał ten drąg, którego w ogóle nie mogłam ruszyć. Był taki mocny zawsze, wydawał mi się uosobieniem mocy, a teraz leżał w łóżku i nie mógł wstać. Zima to była czy może przedwiośnie, bo śnieg leżał pomieszany z błotem, taka mazia.
Dzieci z podwórka wiedziały, że stary Michał umiera i dlatego przyjdzie do niego Pan Jezus. Trochę się dziwiłam, dlaczego dopiero teraz, jak już nie może wstać, a nie wcześniej. Ale wszystkie czekałyśmy przy furtce od ulicy. Zza rogu, a właściwie zza zakrętu, odezwał się dzwonek; chłopiec, taki niewiele większy ode mnie, w białej komeżce dzwonił dzwonkiem, a wszyscy od razu się obejrzeli – za nim szedł ksiądz. Zbyszek, duży chłopak z podwórka, powiedział: “Niesie Pana Jezusa” – nie było widać gdzie niesie, ale wszyscy od razu uklękli.
Jakiś pan w szubie, jakaś pani w futerku i pan w czerwonej czapeczce, co przynosił listy do mojej starszej siostry. I chłop zlazł z wozu, zatrzymał konie i ukląkł. Wszyscy bez namysłu w błoto i roztapiający się śnieg. Ja – też, wszystkie dzieci z podwórka – też. Przez moment błysnęła mi myśl: “mam białe getry, co na to powie mama!?” Ale mama właśnie wyszła na próg i też uklękła.
Ksiądz poprzedzony chłopczykiem wszedł z sieni na prawo, do izdebki, gdzie mieszkał stary Michał.
A potem jeszcze pamiętam samą trumnę. Wnosili ją bokiem, bo nie chciał się zmieścić, na cmentarz mnie nie wzięli.
Tyle lat temu, a ja co dzień wspominam tę scenę. Ludzi klęczących, bo przechodzi Pan Jezus. Wspominam to podczas każdej Mszy św., gdy widzę, jak ministranci rozparci siedzą na ławkach, koło ołtarza, a ksiądz koło nich rozdaje Komunię św. Widzę to, gdy na Mszy św., podczas podniesienia ludzie stoją – klęczy parę starych kobiet. I widzę to w kaplicy papieskiej, gdy wszyscy siedzą, a klęczy jeden człowiek w białej sutannie i z białymi włosami, Jan Paweł II. Gdy go w Krakowie nie można było znaleźć w kurii, wystarczyło pójść parę ulic dalej, gdzie siostry mają wieczną adorację. Klęczał tam godzinami.
Dla Boga – jeśli się choć trochę pojmuje kim On jest – człowiek od wieków szukał sposobu wyrażenia czci, tego umor Dei, jaki stworzenie winno okazać Stwórcy; starał się znaleźć gest szczególny, specjalny, jedynie dla Boga przeznaczony; ludzie klękali, wznosili ręce do nieba. Gest ten nie jest ofiarowywany nikomu z ludzi. Owszem, jeszcze Jego zastępcy – przed Piotrem na Stolicy Apostolskiej klękali ludzie. Kiedyś – dziś nawet tam nie.
Dlaczego? Zmalał Bóg w ludzkich oczach, sprowadzony do naszego nędznego wymiaru – pojęcie sacrum (tego, co święte) zanika.
Jest, jest paru szaleńców Bożych, chodzących po tym świecie XX wieku, usiłujących zaszczepić na nowo kult dla Białego Krążka w złocistej monstrancji. Chodzą od parafii do parafii i namawiają na wieczystą adorację. I mówią rzeczy graniczące z cudem, że od czasu, jak w tej parafii całą dobę adoruje się Przenajświętszy Sakrament, jak ludzie kolejno klęczą przed Sanctissimum, to maleje ilość przestępstw, to zmienia się klimat w parafii.
A inni? Niektórzy wzruszają ramionami: ach, to tylko symbol; inni oglądają się dookoła; wszyscy stoją, jakże się tu wychylać, sam jeden?
Pierwszy raz widziałam człowieka stojącego podczas podniesienia w kościele w Lublinie na samym początku okupacji: SS-man w mundurze (a jakże, katolik – na pasie miał wybite przecież Gott mit uns). Stał sztywno na rozkraczonych nogach, a cały kościół klęczał. Potem, po wojnie umarł nasz kolega – przez wszystkich ceniony; na pogrzebowej Mszy św. koledzy po fachu, panowie doktorzy partyjni stali sztywno. Lojalnie przyszli na Mszę św., ale nie mogli się narazić klękaniem. I było to jak znak – wierzący wiedzą, co się dzieje, padają na kolana. Niewierzący grzecznie stoją, jak na uroczystości ludzkiej, nie rozumiejąc nic więcej.
A teraz? W kaplicy u sióstr podczas Mszy św. wszystkie stoją, nie, nie wszystkie: dwie staruszki klęczą i ja – pytam przełożoną, co to jest, czy one nie rozumieją? Czy wszystkie są chore? Przełożona trochę speszona mówi: “z Zachodu przyszło, kapituła przegłosowała zmiany stroju i zamiany obyczaju”.
Magiczne słowa, jak zaklęcie: “z Zachodu”. Zalewa nas fala brudnej wody z Zachodu, przywożą do nas śmiecie, a w Polsce wszystko się bierze, bo… bo po prostu jest snobizm.
Młodzi, zdrowi – dlaczego nie klękną? Bo niemodne? Nie, to by nie wystarczyło, to jest głębszy znak – “upadnij na kolana ludu, czcią przejęty”. No właśnie, trzeba być czcią przejętym, żeby paść na kolana. Trzeba wiedzieć przed Kim i dlaczego.
Wstać można na znak szacunku. Wstają studenci, gdy wchodzi profesor, stoją ludzie na baczność, gdy grają hymn państwowy. Ale jest to, zwłaszcza dziś, gest wieloznaczny. Stoi się, stało się godzinami w kolejce pod sklepem (niekiedy pod sklepem monopolowym kolejka była dłuższa niż za chlebem), stoi się w przepełnionym tramwaju, stoi się na przystanku. Już samo wstanie nie jest jednoznaczne i jest to gest na użytek ludzi.
Snobizm na Zachód – na “nowoczesność”!
“Wszystko jedno, jak się modlę” – ktoś mi powiedział; może, ale jak dzieciom odróżnić wagę tego, co dzieje się podczas Mszy św.? Dawniej na Ewangelię wierni stali ze skupieniem, słuchając słów natchnionych, ale gdy Bóg sam schodził na ziemię – padali na kolana; dziecko widziało: jest Bóg – tu i teraz – hic et nunc!
Tak jak my, dzieci z podwórka wiedziałyśmy na pewno, że przychodzi Ktoś najważniejszy – sam Pan Jezus, bo wszyscy dorośli padli na kolana.
Co wiedzą dziś dzieci? Czego się uczą, patrząc na dorosłych? Nawet tych niby wierzących, nawet w kościele – w którym dziś niekiedy nie można odnaleźć tabernakulum wyrzuconego z głównego ołtarza gdzieś do kąta. Gdzie Bóg sam, z niepojętą cierpliwością czeka na człowieka…
Źródło: Spór o Boże imię, Tadeusz Kunda, wyd. Apostolicum 1996