2. WSPÓLNOTA EWANGELICZNA

Udostępnij:

WSPÓLNOTA KOŚCIOŁAW naszej refleksji nad tajemnicą Kościoła, rozumianego jako wspólnota, we wstępnym rozważaniu posłużyłem się trzema obrazami: obrazem orzecha, który składa się z twardej łupiny i cennego środka, obrazem ogniska, przy którym gromadzą się ludzie szukający światła i ciepła, i obrazem naczyń połączonych, w które przepływa bogactwo Chrystusowego Serca.

Chciałbym zatrzymać się nad pytaniem: jakie elementy decydują o tym, że człowiek może twórczo uczestniczyć we wspólnocie Kościoła? Teksty z Dziejów Apostolskich z rozdziału drugiego i czwartego oraz z Listów św. Pawła, które mówią o bogactwie ludzkich serc zgromadzonych w pierwszych wspólnotach kościelnych, są nam znane…

Dokumentem mniej znanym, a wiele mówiącym o życiu pierwszych chrześcijan, jest pochodzący z początku II wieku Didache, czyli Nauka Dwunastu Apostołów. Znajdujemy w tym starożytnym piśmie podstawowe warunki, które winno spełnić ludzkie serce, jeśli chce twórczo uczestniczyć w ewangelicznej wspólnocie?

Pierwszym warunkiem jest troska o wrażliwość sumienia. Wiadomo, że sumienie jest w pewnym sensie podobne do aparatu odbiorczego. Bóg kieruje do mnie słowo, a ja mam je usłyszeć i do niego dostosować swoje życie. Ta troska o doskonalenie sumienia, o jego wrażliwość, pozwala tworzyć wspólnotę ludzi otwartych na słowo Boga, gotowych do wykonania Jego poleceń.

Autor Nauki Dwunastu Apostołów zwraca uwagę na dwie metody doskonalenia sumienia. Na troskę o coraz pełniejsze angażowanie się po stronie dobra, na unikanie czynów złych oraz na troskę o spotkanie z człowiekiem wartościowym. Przestrzega natomiast przed niebezpieczeństwem zniszczenia sumienia w spotkaniu z człowiekiem, który świadomie i dobrowolnie wybrał grzech.

Z punktu widzenia duszpasterskiego wiadomo, że największym zagrożeniem dla sumienia jest bliskie pozostawanie z człowiekiem, który w sposób oczywisty żyje w grzechu. Na ogół to się zawsze źle kończy – sumienie traci swoją czułość. Więc wrażliwość sumienia to pierwszy element, który winien być uwzględniony w budowie wspólnoty ewangelicznej.

Drugi element to nastawienie na maksymalizm etyczny. Każdy powinien zrobić tyle, na ile go stać. To jest jak sprężyna, która decyduje o rozwoju. Na ziemi nie ma marksistowskiej równości. Je-den dostał dwa talenty, inny pięć, a inny otrzymał ich dziesięć. Możliwości każdego są różne. W świecie natomiast istnieje rywalizacja, zawsze ci ubożsi przegrywają.

We wspólnocie ewangelicznej natomiast istnieje radość z osiągnięć każdego. Kto ma jeden talent, cieszy się z osiągnięć geniusza, a geniusz cieszy się nawet z niewielkich sukcesów tego, kto otrzymał tylko jeden talent. Jeśli pojawi się rywalizacja i ten ubogacony patrzy z góry na człowieka, który nie posiada tylu talentów co on, to wówczas więzy wspólnoty ewangelicznej ulegają zniszczeniu. Jeszcze gorzej się dzieje, jeśli bogaty w talenty, zamiast je rozwijać, marnuje je w imię przekonania, że i tak jest lepszy od tych, którzy otrzymali mało.

Trzecim elementem decydującym o włączeniu serca w sposób twórczy we wspólnotę ewangeliczną jest umiejętność dziękczynienia. Od Boga otrzymuję i Bogu dziękuję, dostrzegając wartość Jego darów i Jego dobroć. Wdzięczność obejmuje zarówno dar, jak i Dawcę. Jest to ważny element decydujący o radości w ewangelicznej wspólnocie.

Ci, którzy umieją dziękować, nie popadają w stany depresji i smutków dlatego, że dostrzegają, iż każdego dnia mają tysiące razy więcej powodów do dziękczynienia aniżeli do smucenia się. Jeżeli człowiek zatrzymuje się nad tym, czego mu brakuje, to łatwo wpada w narzekanie, w krytykanctwo i jego oczy przysłania mgła pesymizmu. Dziękczynienie więc uodparnia na groźną chorobę narzekania i smutku i jest drogą do ewangelijnej pokory.

Czwartym elementem jest uczciwość w pracy. W ewangelicznej wspólnocie mogą uczestniczyć ludzie, którzy potrafią spotkać się przy uczciwej pracy. Już na początku chrześcijanie dostrzegli, iż można robić interes na Chrystusie, i dlatego przestrzegają przed takimi członkami wspólnoty. Tak było kiedyś i podobnie jest dziś. Zawsze się znajdzie ktoś, kto jawnie lub skrycie chce na wierzących się dorobić. Takich ludzi trzeba demaskować i unikać, bo Bogu ani wspólnocie nie służą tylko samym sobie i swojej wygodzie.

Piąty element: to szacunek dla tego, co święte. Niedziela jako dzień Pański, dzień pojednania z sobą, z braćmi i z Bogiem, dzień święty. Wtedy to było łatwe, ponieważ przenoszono na niedzielę szacunek należny dla dnia świętego z szabatu w religii żydowskiej. Duża część chrześcijan wywodziła się z tego środowiska. Dla Żydów szabat był rzeczywiście dniem świętym. Podobnym religijnym szacunkiem otaczano codzienną modlitwę, czyli minuty spotkania z Bogiem.

I ostatni element. Ten, kto należy do wspólnoty ewangelicznej, musi żyć nadzieją. Zasada była mniej więcej taka: spodziewać się najgorszego, a mieć nadzieję na lepsze. Chrześcijanin nie mógł być zaskoczony nieszczęściem, bo wiedział, że wszystko, co go spotyka, jest przewidziane przez Boga i nawet najtrudniejsza sytuacja może być sytuacją twórczą i zbawczą.

Spodziewać się najgorszego, ale zawsze mieć nadzieję na lepsze. To jest ważny element, który przygotowywał chrześcijan do spotkania z różnymi trudnościami, a czasem prześladowaniami. Autor wyraźnie wzywał, by za każdą, nawet najtrudniejszą sytuację, dziękować Bogu, bo w niej chodzi o nasze dobro. Jest w tym również element uczenia się pokory, cnoty tak ważnej w każdej wspólnocie.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że są to wymagania bardzo wysokie. W rzeczywistości są to wymagania, które przy dobrej woli potrafi wypełnić każdy człowiek. Wystarczy iskra dobrej woli. Dobra wola decyduje o tym, że człowiek rezygnuje z narzekania i zaczyna dziękować. Dobra wola decyduje o tym, że chcę uczciwie pracować. Dobra wola decyduje o tym, że chcę doskonalić wrażliwość sumienia. I właśnie tacy ludzie, podłączeni do Serca Chrystusa, mogą tworzyć wspólnotę ewangeliczną, którą jest Kościół.

W starożytności, tych wspólnot, rozsianych po całym basenie Morza Śródziemnego, było wiele. Wszędzie zbierano się we wspólnoty według tego właśnie klucza. Może nie było w nim za wielu ludzi z wyższych sfer, bo byli to najczęściej ludzie prości, ale byli świadomi, że Kościół jest jeden i że ta ich wspólnota, która niekiedy składa się z kilkunastu osób, należy do wielkiej wspólnoty, że Kościół jest wspólnotą wspólnot.

Prośmy w modlitwie, abyśmy odkrywali coraz pełniej ten wymiar Kościoła. Został on w ostatnich wiekach w dużej mierze zapomniany – dziś mówi się o nim i docenia go o wiele częściej. Nie każdy jednak musi należeć do jakiejś małej wspólnoty, aby widzieć się w wielkiej wspólnocie – Rodzinie Kościoła. Jednak bezsprzecznym faktem jest, że dziś wielu chrześcijan dopiero w takiej, mniejszej wspólnocie, łatwiej się odnajduje. Taka świadomość o Kościele, już na pewno nie przygniata pojedynczego człowieka, ale stwarza możliwości jego duchowego rozwoju.

Każda parafia może się składać z wielu niewielkich wspólnot, które umieją współpracować ze sobą i z kapłanem, i zgromadzić się przy wspólnym ołtarzu. Często dopiero w tych wspólnotach można w pełni “być sobą”, odetchnąć duchem Ewangelii, wyjść z cienia anonimowości, poczuć się potrzebnym i zaangażować się.

Opracowanie katechez


CAŁY CYKL KATECHEZ O KOŚCIELE

Bookmark the permalink.

Dodaj komentarz