Niedziela po Wniebowstąpieniu Pańskim

Udostępnij:

Dzisiejsza niedziela, po Uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego, które jedynie w tradycyjnej liturgii pozostało na swoim miejscu, czyli w miniony czwartek (w zreformowanej liturgii jest dzisiaj) jest niedzielą oczekiwania na Zesłanie Ducha Świętego. Dlatego myślą jednoczymy się z Apostołami zgromadzonymi w Wieczerniku, aby w skupieniu i modlitwie przygotować nasze serca na przyjście Pocieszyciela.
Książę Apostołów poucza nas w lekcji o głównych obowiązkach chrześcijanina, a są nimi: roztropność, modlitwa i miłość bliźniego; a w końcu jakby streszcza wszystko, co stanowi drogę chrześcijańską, która jest przecież służbą Bożą ukierunkowaną na cel, „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”. I to jest swego rodzaju klucz, do odczytania słów Ewangelii, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”.
Ewangelia, którą dziś słyszymy, nie przedstawia nam jakiejś łatwej wizji ery chrześcijaństwa. Nigdy tak nie było. A przecież moment Zesłania Ducha Świętego na Apostołów rozpoczyna ekspansję Kościoła na świat. Duch prawdy, który pochodzi od Ojca, stanie się Inspiratorem i siłą głoszonej Ewangelii. Ale, jak wiemy, świadectwo prawdy ma swoją ogromną cenę – Pan Jezus mówi o tym bez ogródek. Pierwsze wieki chrześcijaństwa zaświadczą o tym dobitnie. Apostołowie, na początku głoszą Ewangelię w Synagogach, wkrótce jednak przekonają się o dosłowności zapowiedzi Pana Jezusa i zostaną z nich wyłączeni. Nie da się pogodzić synagogi z Kościołem Jezusa Chrystusa. Poza Janem, wszyscy dadzą świadectwo prawdzie przelewając męczeńską krew. Wierność Ewangelii znajdzie potwierdzenie, że cena jej jest wielka i nie ma kompromisu ze światem i fałszywą religią.
Dożyliśmy dni, kiedy wierność prawdzie, wierność Apostolskiemu depozytowi wiary, okazuje się i dla nas ceną, która staje się w niejednym przypadku coraz trudniejsza w zapłacie. Każdy, kto nie tylko jasno deklaruje lecz praktykuje tę wierność prawdzie, i nie chce układać się ze współczesnymi synagogami, szybko spotyka się z jakimś mechanizmem wyłączenia, ale co zadziwiające, nie ze strony synagogi, tylko ze strony swoich. Chciałoby się użyć określenia, że ze strony swoich „braci w wierze”, ale to określenie „bracia w wierze” straciło swoją wartość, i zostało we współczesnej nowomowie teologicznej rozszerzone na tych, którzy są po prostu heretykami…(niestety, ta czytelność określeń na wielu polach współczesnej teologii została utracona).
Jest jakimś paradoksem we współczesnym Kościele, że w niejednym przypadku jest czymś mniej podejrzanym pójście na zgromadzenie z heretykami niż na tradycyjną mszę św. Z wierności tradycyjnemu nauczaniu trzeba się tłumaczyć, ale niekoniecznie z tzw. Ekumenizmu, choćby daleko posuniętemu.
Sam ekumenizm stracił swoją pierwotną definicję i stał się dosłownie i w przenośni – ośmielę się to powiedzieć – jakimś nowotworem, który, jak się wydaje, chętnie przywdziewa się w szaty jakiegoś „super dogmatu”, i wydaje się przyznawać sobie ważniejsze miejsce niż to, co jest mianem tradycyjnej ortodoksji. Zaś na pewno jest po przeciwnej stronie tego, co kiedyś nosiło miano „bycia ekumenicznym”. Dzisiaj wręcz słyszymy od samej góry, że trzeba zrezygnować z nawracania na wiarę katolicką… Mówi się za to wiele o bogactwie różnorodności w Kościele, jako wyższej wartości, może nawet wyższej nad samą ortodoksję…? Ale to tak zwane „bogactwo różnorodności” zamiast rzeczywiście ubogacać, zaczyna nas dzielić w samym Kościele. Dlaczego? Ponieważ to już nie Bóg zajmuje centralne miejsce. To miejsce zajął człowiek. Jakby miedzy wierszami podkreśla się, że najważniejsze jest dziś dobre samopoczucie bycia w Kościele i wszystkie inne względy, które temu służą. To już nie Pan Bóg, nie cześć i chwała Boża, nie Jego świętość i majestat… I tak idea jedności rozbija się o kant ludzkiej pychy i zarozumiałości.
Tymczasem to Pan Bóg musi być w centrum i nie tylko na sposób deklarowany… Jemu musimy wszystko podporządkować. Jego świętość i Majestat i Jego uwielbienie jest właściwym kierunkiem i wyznacznikiem wszelkich naszych działań, bo wtedy i tylko wtedy staje się przyczyną naszego uświęcenia.
Jak wiemy, liturgia tradycyjnej mszy św. podporządkowuje się temu przekonaniu, dlatego wszyscy w tym samym kierunku się modlimy stojąc pod krzyżem, ku któremu się zwracamy, a nie ku sobie. Patrzenie na samych siebie na pewno nie służy modlitewnemu skupieniu. Dalej, używamy języka świętego i nic po swojemu nie interpretujemy, pozostając, w każdym wypowiadanym słowie, w wielkiej wierności Kościołowi. To nie my i nie nasze rozumienie wszystkiego jest najważniejsze, bo sprawy Boże, choćby próbowano je wyjaśniać w najbardziej jasnych słowach i tak pozostaną nieprzeniknioną tajemnicą dla najtęższych ludzkich umysłów. Po trzykroć święty Bóg, któremu oddajemy chwałę nie w pospolitych słowach, ale w języku, który przez wiele wieków był znakiem spoistości Kościoła i zaporą dla herezji i wolnych interpretatorów, których dziś nie mało, godzien jest także tej wyjątkowości. Przed Tym wielkim i świętym Majestatem Bożym padamy na kolana, z drżeniem i bojaźnią serca przyjmujemy największy skarb Ciała Pańskiego na kolanach, świadomi tego, że żadną miarą nie jesteśmy sami z siebie godni, a tylko Pan Jezus swoją łaskawą wolą i miłością pragnie uczynić sobie w naszych sercach mieszkanie, pragnie nas swoim Bóstwem ubogacić, czego Bóg nie dozwolił nawet Aniołom.
Kochani, to wszystko nam mówi o tym, Kto stoi w centrum naszej wiary, Kogo mamy ustami wyznawać, Kim mamy żyć i jak doniosłej prawdzie, mamy składać świadectwo.
Nie zrażajmy się więc żadnymi trudnościami. Pan Jezus przygotowywał Apostołów i nas w każdej mszy świętej przygotowuje na trud życia prawdą Ewangelii. Sami na pewno nie podołamy, ale Duch Święty, On nas poprowadzi i da nam moc. Wiemy, Komu zaufaliśmy, na Kim się opieramy i nie będziemy zawstydzeni. Amen.

Bookmark the permalink.

Dodaj komentarz