Kościół żyje przy ołtarzu

Udostępnij:

Pragnę w tej części katechezy skoncentrować uwagę na zgromadzonej przy ołtarzu naszej wspólnocie, która jest Kościołem. Jest to Kościół w skali mikroskopowej. Podobnie jak fizycy czy chemicy w atomie umieją dostrzec model kosmosu, a równocześnie jego najmniejszą cząstkę. Lub jak biolog próbuje w genach dostrzec zakodowane dzieje całego organizmu, tak we wspólnocie przy ołtarzu, we wspólnocie eucharystycznej, jest obecny cały Kościół. Ta, choćby malutka wspólnota jest modelem całego Kościoła i jest miejscem spotkania i przeżywania tajemnicy Kościoła. Wszystkie elementy Kościoła, są obecne w takiej wspólnocie.

Wspólnota eucharystyczna jest powszechna.
Zwróćmy uwagę na to, że przy ołtarzu jest miejsce dla dziecka, nawet takiego, które niewiele rozumie z tego, co się tu dzieje, i dla człowieka, który liczy sto lat. Powszechność uwidacznia się w tym, że przy ołtarzu znika różnica między mężczyzną i kobietą, przed Bogiem jesteśmy równi. (tu pragnę zrobić niewielką dygresję, co do kwestii, która daje się zauważyć nie raz podczas uczestnictwa wiernych we mszy św. Otóż w odpowiedziach na wezwanie kapłana sprawującego mszę św., nie robimy rozróżnienia na rodzaj męski lub żeński! To uwidacznia się zwłaszcza w jednym momencie, kiedy odpowiadamy na słowa: Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. – Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie… W tej odpowiedzi chodzi o to, że ja, człowiek, nie jestem godzien. Nie można więc zmieniać na „nie jestem godna”, bo nie ma tu rozróżnienia na mężczyznę lub kobietę. Łacińskie: „Non sum dignus” odnosi się w ogólności do tego, że ja jako człowiek, tylko dzięki łasce Bożej i Miłosierdziu, dostępuję zaszczytu, aby przyjąć Ciało mojego Pana i Boga. Warto to wiedzieć i może czasem zwrócić komuś uwagę. To jest jeden z wielu skutków usunięcia łaciny z liturgii. A takich i tym podobnych „kwiatków”, po wprowadzeniu języków narodowych do liturgii, mamy wiele…).
Tu jest miejsce dla człowieka zdrowego i chorego, jest miejsce dla olimpijczyków ze złotymi medalami i dla kalekiego człowieka. Tu jest miejsce dla laureata nagrody Nobla i dla tego, kto nie umie pisać ani czytać. Siedzimy obok siebie i czujemy się braćmi. Tu jest miejsce dla największego grzesznika i dla największego świętego. To jest wspólnota otwarta dla każdego ochrzczonego.
Każda wspólnota eucharystyczna przekracza wszystkie bariery przynależności narodowej, rasowej, społecznej, wiekowej. To jest jedyna wspólnota na świecie, otwarta dla każdego chrześcijanina. Jest powszechna. Do teatru nie pójdzie człowiek, który nie widzi; do filharmonii człowiek, który nie słyszy; ileż to sal może być dostępnych tylko i wyłącznie za bilety, bo biedny do nich nie wejdzie. Kościół jest otwarty dla każdego. Nie ma wspólnoty tak powszechnej, jak wspólnota eucharystyczna. Ten wymiar naszej wspólnoty trzeba dostrzec.
Kościół jest jeden, bo Eucharystia jest jedna. Jest jedna i ta sama wtedy, kiedy celebruje ją osobiście papież, i wtedy, kiedy sprawuje ją szeregowy kapłan. Jest ta sama w Łodzi, w Korei i na Alasce. Ta sama, jedna, zmienia się tylko oprawa zewnętrzna, szaty liturgiczne, śpiewy, melodie, ale sama istota Eucharystii jest ta sama. Jest ta sama, choć odprawiana w różnych obrządkach (Rzymskim, Łacińskim – pozostała tylko nazwa, Grekokatolickim – bizantyjskim, Gallikańskim, Ormiańskim, Maronickim, Koptyjskim, Mozarabskim, Chaldejskim, Syryjskim, Malabarskim…). Wszystkie są katolickie, starożytne, związane z danym kręgiem kulturowym. Nie należy ich utożsamiać z językiem, bo bardzo często jest to język starożytny i pełni tę rolę, jaką w kościele zachodnim pełniła łacina. Reformy liturgiczne, jakie zaszły po Soborze Watykańskim II, dotknęły właściwie tylko kościoła zachodniego.
(kolejna dygresja: kiedyś, o liturgii mszy św. w Kościele Rzymskim można było powiedzieć, że nie tylko wszędzie na świecie jest ta sama, ale i identyczna. Posoborowa Liturgia daje możliwość tylu mutacji we mszy św., często jeszcze uzupełnionej „kreatywnością i pomysłowością” księży ją sprawujących, plus wielość języków, że o identyczności nie ma mowy).
Eucharystia jest też jednym z najpiękniejszych znaków jedności, którym posługuje się ludzkość. Co do swojej najgłębszej istoty, jest jedna również w aspekcie dziejowym. Ta sama Eucharystia sprawowana przez św. Pawła, św. Augustyna, w tej samej Eucharystii uczestniczył św. Franciszek, ta sama Eucharystia podawana przez dwadzieścia wieków. Gdybym mówił do Was tę katechezę ponad pół wieku wcześniej, to powiedziałbym, że nie tylko jest to ta sama, ale i identyczna msza św., na której wyrosło tak wielu świętych.
Msza św., oprócz wszystkich innych, wielkich treści, które w sobie zawiera, jest znakiem jedności i ma w sobie twórczą moc. Ona łączy małżonków w sakramentalnym związku, łączy rodziny, ona jest najskuteczniejszym spoiwem jednoczącym ludzi.

Kiedy przychodzimy na Mszę świętą, podchodzimy do ołtarza po to, aby zjednoczyć się z Bogiem, ale wcześniej próbujemy się pojednać z naszymi braćmi.
W wielu chrześcijańskich rodzinach jest taki zwyczaj, że w niedzielę, już po ubraniu się, kiedy domownicy mają wyjść na Eucharystię, mąż przeprasza żonę, dzieci przepraszają rodziców. Może warto go przywracać, wprowadzać, gdyż jest to bardzo ważny element łączący nasze codzienne życie z tym kulminacyjnym punktem naszej wiary.
Eucharystia tworzy jedność. Nie zawsze ta jedność jest przeżywana wzajemnie, ale ten, kto przychodzi do kościoła, musi umieć przebaczyć i pojednać się ze swoimi bliźnimi, nawet jeśli oni na to pojednanie nie czekają. On musi być pojednany. Eucharystia jest znakiem jedności i mocą jednoczącą ludzi.

Nasza wspólnota jest apostolska.
Ten pochodzący od Chrystusa łańcuch rąk sukcesji, rąk spoczywających kolejno na głowach apostołów, ich następców, biskupów, a przez nich na kapłanów, sięga naszej wspólnoty. Na moją głowę biskup przemyski, obecnie senior, Abp J. Michalik, złożył swoje ręce, przekazując mi kapłańską, apostolską władzę sprawowania Eucharystii. Eucharystia zawsze rodzi się w kapłańskich rękach i kapłan przypomina apostolskie pochodzenie Kościoła.
Gdyby tu był biskup i z nami sprawował Eucharystię, to mielibyśmy jeszcze jeden wspaniały dar, którego bez niego nie posiadamy. Biskup mógłby wyświęcić na kapłana kogoś z naszej wspólnoty. On posiada tę władzę, ja jako kapłan jej nie mam. Gdyby biskup wyświęcił kogoś z was na kapłana, wtedy umożliwiłby powstanie nowej eucharystycznej wspólnoty. Kościół w ten sposób się rozrasta. Tylko tej jednej władzy tu przy ołtarzu nie posiadamy. Możemy jednak wychować w naszej wspólnocie człowieka, na którego biskup włoży swoje ręce, i w ten sposób przyczyniać się do wzrostu Kościoła, do powstawania nowej wspólnoty eucharystycznej.
Kiedy zbieramy się przy ołtarzu Pańskim, nasza wspólnota jest święta. Jest święta, bo zostaliśmy ochrzczeni: jest święta, bo w jakiejś mierze w sercu każdego z nas jest wiara. Jest święta, co przypomina na samym początku kapłan, kierując do nas słowa: „Miłość Boga Ojca, łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa i dar jedności w Duchu Świętym, niech będą z wami wszystkimi”. Bóg w Trójcy Świętej jest z nami. Ta wspólnota jest święta, ponieważ będąc na mszy świętej będziemy świadkami konsekracji chleba i wina. Odkąd Chrystus będzie obecny wśród nas pod postaciami chleba i wina, znajdziemy się w zasięgu szczególnego oddziaływania Jego świętości.
Eucharystia jest czymś na podobieństwo pierwiastka promieniotwórczego – nie destrukcyjnego, jak to jest z wpływem promieniotwórczym na organizmy żywe, ale czymś całkowicie przeciwnym, a więc pozytywnym –  emitującego Boską energię. Zostajemy napromieniowani nią w takiej mierze, w jakiej potrafimy otworzyć swoje serce. Podejdziemy do Komunii, aby ten Boży pierwiastek włożyć w swoje serce, wyjść na ulicę, wrócić do domu i promieniować świętością samego Boga. Po to, między innymi, przychodzimy na mszę świętą (…), poza oddaniem Panu Bogu Należnej czci i chwały, to jest jeden z najważniejszych celów naszej obecności na Mszy św.
Niewielu chrześcijan rozumie te Boskie wymiary wspólnoty zgromadzonej przy ołtarzu. Zależy to od głębi naszej wiary. Jeśli człowiek posiada słabą wiarę, dostrzega tylko ludzkie wymiary tego spotkania, a więc idę, bo muszę, jestem podporządkowany wymogom prawa. Jestem obecny, bo może się boję grzechu. W takim podejściu dostrzegamy najczęściej słabości wspólnoty ołtarza. Dziecko przeszkadza, człowiek, który nie bardzo słyszy, zachowuje się tak, że będzie nam utrudniał modlitwę, kapłan nie dba o estetykę znaków, organista fałszuje itp. W takiej sytuacji człowiek zaczyna się denerwować, a nawet ma pretensje, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Jest to niebezpieczeństwo zatrzymania się na samym opakowaniu. Jeśli jednak zobaczymy oczami wiary naszą wspólnotę, którą zgromadził tu sam Bóg, wtedy odkryjemy wielkie bogactwo tajemnicy powszechności, jedności, apostolskości, a przede wszystkim świętości Kościoła. Wtedy człowiekowi już ludzkie wymiary wspólnoty nie przeszkadzają. Jest nastawiony na Chrystusa, na to, aby zbliżyć się jak najbardziej do Niego i wyjść ubogaconym, mieć moc i siłę do twórczego przeżycia całego tygodnia.

Dodaj komentarz